Oparty na formule monodramu „Novecento” wg włoskiego powieściopisarza, dramatopisarza i krytyka muzycznego Alesandra Baricco w przekładzie tłumaczki literatury włoskiej Haliny Kralowej to historia opowiedziana jako swego rodzaju wizja przeszłości spięta kompozycyjną klamrą. Narratorem jest muzyk Tim Tooney, który gra na trąbce w jazzbandzie na transatlantyku Virginian. Na jego pokładzie, podczas szalejącego sztormu i równie szalonej zabawy fortepianem, poznaje genialnego pianistę i kompozytora Dannyego Boodmanna T.D. Lemona Novecento. To jest początek szczerej i trwałej przyjaźni, która nie kończy się nawet po porzuceniu statku przez Tooneya.
Novecento jako kilkudniowe niemowlę zostaje podrzucony na rejsowy statek Virginian. Tutaj w kartonowym pudle po cytrynach postawionym na fortepianie znajduje go pracujący w pokładowej kotłowni stary marynarz, czarnoskóry Danny Boodman. Znalazca przygarnia dziecko, staje się dla niego ojcem i nadaje mu nazwisko jak owy wiek nazywają Włosi: Novecento (1900). Gdy Novecento ma osiem lat, jego przybrany ojciec, po doznanych ranach w czasie burzy, umiera. Wtedy Novecento znika na kilkanaście dni, a pojawia się dopiero nocą w sali balowej pierwszej klasy parowca Virginian, gdzie – ni stąd ni zowąd – grając na fortepianie wzrusza zaspanych pasażerów do łez.
Novecento, choć dla świata oficjalnie w ogóle nie istniał (nie miał dokumentów, rodziny, ojczyzny) swoje czterdziestokilkuletnie życie spędził na statku Virginian podróżując po morzach i oceanach. Raz tylko spakował swój tobołek, pożyczył płaszcz od przyjaciela i spróbował zejść na ląd. Chciał spojrzeć na morze z drugiej strony. Jednak przyjęcie odpowiedzialności za życie na bezkresnym lądzie, gdzie żyją miliony mieszkańców, a rzeczywistość nie posiada stabilnych fundamentów, przeraziła go. W rezultacie zdezerterował i powrócił na morze.
Novecento staje się symbolem pozostającego na uboczu społeczeństwa szalonego artysty lat 20. i 30. XX wieku. To człowiek z wielką zdolnością uczenia się, który żyje z pragnienia i namiętności innych. Jako zbuntowany muzyk jazzowy bez reszty poświęca się sztuce. Tkwi w świecie muzyki: poświęcił swoje życie grze w celu odciążenia serc pasażerów ze strachu przed ogromnym oceanem.
I, co niebywałe, te podróże (nawet podczas sztormu) w towarzystwie obcych ludzi, dają mu poczucie bezpieczeństwa. Naiwny jak dziecko, nie znając nut, ani sztywnych reguł świata rozrywki, unika rywalizacji choćby z postacią legendarnego „wynalazcy jazzu”, pianisty Jerry’ego Rolla Mortona. Pokonuje go zresztą w pojedynku na grę, kiedy ta swoista walka wydaje się już dla niego przegrana. Kiedy po II wojnie światowej armator postanowił zatopić z pomocą dynamitu zdezelowany transatlantyk Virginian, Novecento pozostał na nim.
Jacek Grondowy z kilku stworzonych przez siebie postaci złożył błyskotliwie wymowny i barwny monodram. W sposób żywy i przekonujący snuje żartobliwie opowieść na temat zgubnego wspomnienia, zanurzonego w widzeniu świata muzyki, przyjaźni, przeznaczeniu i wolności. Przy użyciu wielu odcieni emocji skonfrontowanych z fikcyjną rzeczywistością i za sprawą prostych gestów osacza swoją wymownością. Bawi się rytmem głosu, a od strony artystycznej stosuje spowalniania lub przyśpieszania opowieści. W fascynujący sposób posługuje się pełnią nastrojów, sytuacji, prezentując się tutaj jako aktor świadomy siły swojego warsztatu. Rola wymaga także sporej sprawności fizycznej, zwłaszcza podczas ryzykownych „wyścigów” z wirującym fortepianem.
Dla wielu rola Jacka Grondowego, przyzwyczajonych do jego groteskowych kreacji w ostatnich sztukach, jest w „Novecento” pozytywnym zaskoczeniem. Aktor maluje nastroje, śmieszy i wzrusza, bawi i zmusza do refleksji. Sama koncepcja spektaklu opiera się także na pewnym niedopowiedzeniu, klasycznym włoskim non finito… To wydaje się zamysłem celowym: polem do popisu dla wyobraźni widza. Trzeba bowiem nadmienić, że świat wykreowany przez aktora bardzo sugestywnie jawi się jako niezwykle realistyczny obraz. Wtopieni w opowieść o Dannym Boodmannie T.D. Lemonie Novecento razem z „bohaterami” jesteśmy pasażerami tego niezwykłego rejsu.
Jacka Grondowego, Krzysztofa Prusa oraz Marka Mikulskiego widzowie nagrodzili huraganem braw. Po premierze – dodajmy, że ostatniej w tym roku – realizatorom „Novecento” podziękował dyrektor naczelny i artystyczny Teatru im. Norwida Bogdan Koca. Skorzystał z okazji, by wyrazić wdzięczność i podziękowanie dla całego zespołu placówki.
Widzom dziękował też Jacek Grondowy i… przepraszał wszystkich w teatrze, że trochę hałasował, kiedy ćwiczył grę na trąbce. W spektaklu aktor biegle posługuje się tym instrumentem! Sztukę tę posiadł dzięki lekcjom u Artura Nowaka, kierownika sekcji trąbek Orkiestry Filharmonii Dolnośląskiej. Jacek Grondowy podziękował także anonimowej osobie, która pomogła mu zakupić instrument. Specjalne podziękowania skierował także w stronę Kamili Rodak z Hotelu Pod Różami, a także Mieczysława Ligęzy. Artur Nowak wraz z big bandem dali po bankiecie recital we wnętrzu Old Pubu.
Okazja, aby obejrzeć „Novecento”, będzie jutro o godz. 19. Spektakl wróci także na Scenę Studyjną 19, 21 i 30 listopada, także o godz. 19. Nie przegapcie!