Takie pytanie zadał sobie reporter Dziennika, który w poniedziałkowym wydaniu gazety pisze o losach eksparlamentarzystki. Zarzuca się jej przyjęcie 100 tysięcy złotych łapówki po prowokacji agenta Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
Reporter nie znalazł śladu po Sawickiej w Jeleniej Górze. Mieszkanie na Zabobrzu zamknięte na głucho. Tylko jej mąż tam przebywa. Podobnie dom Sawickich w Piechowicach straszy zamkniętymi roletami – opisuje.
Radny Zbigniew Sawicki, mąż byłej pani poseł nie chce rozmawiać z dziennikarzami. Znajomi – zachowując anonimowość – uchylają rąbka tajemnicy. Beata Sawicka ma przebywać u matki, w Oławie. Podobno wróciła do naturalnego koloru włosów (jest szatynką, a po wyborach w 2005 roku przefarbowała się na blondynkę). Ma zamiar zmienić nazwisko (już raz to uczyniła – z domu jest Kot, po mężu Cielebąk. Oboje zmienili nazwisko, kiedy dzieci dokuczały w szkole synowi – pisze Dziennik).
Reporter analizuje sztuczki byłej posłanki. Przypomina jej obiecanki i pretensjonalne zachowanie się. Pisze o wagonie z pomocą dla powodzian, który obiecała, a który nigdy do Piechowic nie dotarł. O powoływaniu się na nieistniejącą rekomendację od Tuska. – Kłamała jak Dyzma – czytamy.
Z czego się utrzymuje? Wynajęła jednego z najdroższych warszawskich adwokatów, ale do końca nie wiadomo, skąd ma pieniądze na honoraria. – W Jeleniej Górze jest skończona. Po co ma wracać? Żeby wskazywali ją palcami? – pada konkluzja reportażu.