Obydwa zespoły dysponują zgoła odmiennym budżetem, ze wskazaniem oczywiście na Turów, który był zdecydowanym faworytem tego pojedynku. Jak pokazał parkiet pieniądze nie odgrywają w sporcie decydującej roli. Podobnie jak indywidualności, których w Zgorzelcu - w przeciwieństwie do Czarnych - nie brakuje. To jednak nie wszystko, aby odnieść zwycięstwo. Gospodarze dobrze rozpoczęli mecz i szybko objęli prowadzenie 10:4. Dobrze pod koszem radzili sobie Ernest Brown i Hubert Radke, którzy raz po raz znajdowali drogę do kosza rywali. Słupszczanie odpowiedzieli zgorzelczanom rzutami z dystansu, dzięki czemu dotrzymywali kroku faworytom i kilka razy byli bliscy doprowadzenia do remisu.
Mecz był bardzo zacięty i nie brakowało w nim ostrych spięć. Przykładowo po jednej z akcji pod koszem gości Alexander Kurdriavtsev o mały włos nie pobił się z liderem Turowa Andrzejem Plutą. Wracając do wydarzeń czysto-sportowych końcówka w wykonaniu miejscowych - możnaby powiedzieć, że była już tradycyjna. Czarni dogonili rywali i rzutami z dystansu najpierw odwrócili wynik, by po chwili zbudować przewagę sięgającą 7 punktów. Wówczas koszykarze Turowa zamiast grać pod kosz do wysokiego Browna, bądź Kevinna Pinkneya oddawali piłkę na obwód, skąd piłka nie potrafiła wpaść do kosza. Mimo tego w samej końcówce po akcjach Wojciecha Szawarskiego oraz nowego w Zgorzelcu Srdjana Suboticia miejscowi zbili stratę do 2 punktów. Kiedy do końca meczu pozostawało kilkanaście sekund podopieczni Wojciecha Kamińskiego taktycznie faulowali rywali. Ci jednak pewnie wykonywali rzuty wolne i nie pozwolili zgorzelczanom przynajmniej doprowadzić do dogrywki.
BOT TURÓW ZGORZELEC - ENERGIA CZARNI SŁUPSK 87:90 (24:20, 20:19, 17:20, 16:21)
TURÓW: Pluta 23 (4), Pinkney 14, Radke 9, Szawarski 9 (2), Subotić 8 (1), Machowski 3 (1), Mollinari 3, Hyży 3, Mitchell 2.