Pozostali poszkodowani wciąż nie mogą się otrząsnąć po dramacie, który przeżyli wczoraj wieczorem. - Z domu wybiegł sąsiad. Prosił, żeby ratować jego żonę, bo była w najcięższym stanie. Robiłem, co mogłem, zacząłem nawet gasić ogień, ale w błyskawicznym tempie się rozprzestrzeniał – tak pierwsze chwile pożaru wspomina Józef Karpiński, mieszkaniec Dąbrowicy.
Akcja ratownicza nie była łatwa, ponieważ strażacy mieli problemem z dojazdem na miejsce pożaru. W sprawie tej pojawił się bowiem nowy wątek. Okazało się, że ze względu na fatalne warunki atmosferyczne mogli dojechać jedynie przez teren Fabryki Papieru. Mieszkańcy twierdzą, że konieczne było przecięcie kłódek od bram, które oddzielają teren fabryki od pozostałych posesji.
- Droga ta kiedyś była gminna. Teraz już sami nie wiemy do kogo należy. Interweniowaliśmy w tej sprawie w urzędzie gminy, ale nikt nam nie udzielił konkretnych informacji. Właściwie tylko nią można bez większych przeszkód dojechać do naszych domów – mówią mieszkańcy Dąbrowicy. Ewakuowani spędzili noc u sąsiadów i rodzin.
Strażacy także mieli kłopot z dotankowaniem pojazdów wodą, bowiem większość hydrantów w okolicy była przymarznięta. Po dogaszeniu pożaru znaleziono uszkodzoną butlę, która najpewniej przyczyniła się do zdarzenia. Dokładne przyczyny wybuchu ognia ustalą biegli z zakresu pożarnictwa. Sprawę bada też policja.