Do jeleniogórskiego sądu wpłynęły akta w sprawie zabójstwa Józefa M. ze Starej Kamienicy, którego 6 marca bieżącego roku dopuścił się Mateusz C.
– To nie był zły chłopak – słyszymy od sąsiadów zabójcy. Po prostu był zagubiony. Jako dzieciak zaczął kraść, często by mieć co zjeść. Na złą drogę zszedł jakieś trzy lata temu, kiedy zaczął pić. Był miły, towarzyski, pomocny, ale kradł. Nigdy jednak nie przypuszczałby, że Mateusz może zabić człowieka człowieka, tym bardziej sąsiada.
Rodzice Mateusza nie pracowali, utrzymywali się z zasiłku, pili i nie bardzo interesowali się tym, co robią ich dzieci. 29-letni starszy syn wyjechał do Holandii. W domu został sam Mateusz. Nie chciał się uczyć i kradł. Trzy razy powtarzał szóstą klasę. Był też karany. Sąd Rejonowy w Jeleniej Górze początkowo przydzielił mu sądowego kuratora. To jednak nie zrobiło większego wrażenia na nastolatku. W kwietniu 2008 roku skierowano go więc na resocjalizację, do ośrodka szkolno-wychowawczego w Walimiu.
Zmiana otoczenia miała sprowadzić chłopaka na dobrą drogę. Zaczął się tam uczyć, miał nawet trójki i czwórki, znalazł sobie dziewczynę. Dostawał nawet dyplomy i podziękowania oraz medal od prezydenta miasta za wzięcie udziału w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Z ośrodka nie uciekał. Miał bardzo dobrą opinię. W planach na przyszłość miał wyjazd do pracy za granicę do brata. Interesował się piłką nożną, motoryzacją. Zaczął odbudowywać zaufanie opiekunów ośrodka, którzy co trzy – cztery tygodnie wypuszczali go na przepustki do domu.
Ostatnia z nich może się okazać jego ostatnią wycieczką w życiu. Mateusz przyjechał do rodzinnej miejscowości na dwa dni. 6 marca wyszedł z domu i chodził po Starej Kamienicy. Około godziny 15.00 spotkał kolegę Sławka, od którego pożyczył pieniądze na alkohol. Kupił sobie dwa wina i wypił je. Kiedy skończył się alkohol i pieniądze, poszedł do domu pana Józefa, który mieszkał samotnie i uchodził za osobę zamożną.
Do domu wszedł od strony stodoły. Przeszedł przez dziurę w ścianie, przez którą dostał się na piętro. W mieszkaniu było ciemno. Mateusz C. idąc potrącił szafkę i narobił hałasu. Kiedy nadszedł właściciel, zabójca podniósł łom, który w związku z prowadzonym w pomieszczeniu remontem, leżał na ziemi, i schował się za drzwiami. Kiedy pan Józef wszedł do tego pomieszczenia zabójca zadał mu co najmniej cztery ciosy w głowę. Po pierwszym uderzeniu właściciel domu krzyknął, żeby napastnik go zostawił, ale nastolatek nie odpuścił. Zadał mu kilka kolejnych ciosów, nawet po tym jak poszkodowany przestał się ruszać. Następnie schował łom w jeden z szafek i nie sprawdzając, czy poszkodowany żyje, zszedł na parter do kuchni i pokojów.
Splądrował mieszkanie: ukradł laptopa z modemem internetowym, telefon komórkowy, aparat fotograficzny, lornetkę i torbę turystyczną o łącznej wartości 1820 złotych. Wszystko spakował do podróżnej torby i wyszedł frontowymi drzwiami. Następnie udał się do stodoły swoich rodziców, gdzie schował łup i zasnął. Kiedy się przebudził poszedł na wioskę i zadzwonił ze skradzionego telefonu do wujka. Niedługo później zatrzymała go policja. Sprawca przyznał się do winy.
Początkowo sprawca nie chciał przyznać się, że zabił swoją ofiarę metalowym łomem. Mówił, że przestraszył się, że ten zadzwoni na policję i uderzył go deską. Śledztwo wykazało jednak, że narzędziem zbrodni był niemal 1,5 kilogramowy metalowy pręt. Uderzenia nim spowodowały u ofiary kilka ran tłuczonych w okolicy czołowej prawej i lewej z podbiegnięciem krwawym, rany tłuczone w okolicy skroniowej lewej, podbiegnięcie krwawe na łokciu prawym, wylewy krwi pod oponę miękką mózgu z ogniskami stłuczenia mózgu zwłaszcza w okolicy lewej półkuli mózgu. Stało się to przyczyną rozległych obrażeń wewnętrznych głowy skutkujących śmiercią poszkodowanego.
Mateusz może do końca życia nie wyjść z więzienia. Grozi mu kara dożywocia. Sąd na pewno nie potraktuje jako okoliczności łagodzącej faktu, że morderca bardzo dobrze znał swoją ofiarę. Za życia pan Józef często pomagał chłopakowi. Dawał mu pieniądze i jedzenie. Ten odpłacił się pięknym za nadobne.