Latem hałaśliwa plaga posiadaczy terenowych motocykli stała się znów uciążliwością nie tylko dla mieszkańców peryferyjnych osiedli stolicy Karkonoszy.
– Nie da się spędzić spokojnie popołudnia i wieczoru. Jeżdżą nawet w nocy, bez świateł – alarmuje Marek Pietrzak z okolic osiedla Czarne.
Motocykliści zryli nie tylko sąsiednie drogi polne, ale i ścieżki w lesie. Mieszkańcy mówią, że obawiają się wyjść na spacer. Przez fanów dzikich motorowych rajdów cierpi natura, również ta, która jest pod ochroną.
Coraz częściej motocykliści zapuszczają się w… góry, na tereny Karkonoskiego Parku Narodowego. Ulubionym celem ćwiczeń możliwości ich maszyn stała się ostatnio góra Chojnik w Sobieszowie, na której szczycie stoją ruiny zamku, odwiedzane przez tysiące turystów.
– Mamy wiele sygnałów o tym, że motocykliści stanowią zagrożenie dla ludzi i natury – wyjaśnia młodszy inspektor Grzegorz Rybarczyk, rzecznik prasowy straży miejskiej. Ponieważ Chojnik leży w granicach administracyjnych Jeleniej Góry, strażnicy zamierzają kierować tam częściej patrole.
Pomóc ma straż Karkonoskiego Parku Narodowego. Jego pracownicy uważają za skandal fakt, że dzicy crossowcy bez żenady wjeżdżają na tereny chronione przez prawo.
– Zupełna bezmyślność. Ryją ściółkę leśną, płoszą zwierzynę i są utrapieniem dla turystów, którzy w ciszy chcą przejść się szlakami w lasach należących do KPN – zaznaczają.
Wspólne patrole obydwu formacji mogą mieć kłopot nie tylko ze złapaniem, ale i rozpoznaniem motorowych piratów. Ich pojazdy nie mają numerów rejestracyjnych. Mkną szybko i potrafią uciec nawet zmotoryzowanym patrolom policji.
Kiedy zostaną przyłapani, mogą zapłacić mandat w wysokości 500 złotych i ponieść konsekwencje karne swoich wybryków.