Kilkanaście godzin trwała ostatnio akcja poszukiwania trzynastoletniej Weroniki, która zaginęła w sobotę w okolicach Miłkowa. Wychowawcy postawili w stan alarmu służby ratownicze, kiedy zorientowali się, że podopiecznej nie ma w domu wypoczynkowym, gdzie spędzała wakacje.
Nastolatki szukali policjanci jeżdżąc po okolicy. Były radiowozy z włączonymi megafonami, przez które nadawano komunikaty z rysopisem zaginionej.
Zawiadomiono Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Ratownicy przeczesywali lasy pod Miłkowem i Karpaczem.
Opiekunowie snuli czarny scenariusz wydarzeń, bo przecież dziewczyna mogła zostać uprowadzona...
Tymczasem dziewczynę spokojnie spacerującą jedną z ulic w Szklarskiej Porębie zauważył patrol policji następnego dnia po zgłoszeniu zaginięcia. Policjantów zawiadomił taksówkarz, który słyszał o zaginięciu, a wygląd dziewczyny odpowiadał podanemu rysopisowi. Okazało się, że nastolatka po prostu wyszła z domu wypoczynkowego, bo nie mogła dogadać się z koleżankami i kolegami.
Jak mówią psychologowie takie sytuacje nie należą do rzadkości.
– Dzieci uciekają z różnych powodów. Bywają to sprawy miłosne albo po prostu niemożność przystosowania się do nowej sytuacji. Konflikty z wychowawcami lub rówieśnikami. Kiedy w grę wchodzą emocje, ucikinierzy nie myślą o konsekwencjach swoich czynów. Lub wręcz przeciwnie : jakby w odwecie jeszcze bardziej potęgują niepokój wśród tych, którzy ich szukają – wyjaśnia Anna Milewska, psycholog i pedagog.
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło – mówią ratownicy. Denerwują się jednak, bo takie akcje kosztują.
– Bezmyślność uciekinierów często sprawia, że służby mundurowe nie mogą szybko dotrzeć tam, gdzie naprawdę są potrzebne – podkreśla jeden z funkcjonariuszy.
Kolonistka nie chce już wypoczywać w Karkonoszach. Najpewniej zostanie odwiedziona do domu przez któregoś z wychowaców lub przyjedzie po nią rodzina.