Jelonka.com: Pani droga do Polski była bardzo długa, a historia rodziny jak wielu polskich rodzin mieszkających na Kresach jest tragiczna.
J. Ławrynowicz – Wojna i czasy powojenne spowodowały, że duża część naszej rodziny opuściła tereny Wileńszczyzny przyjeżdżając do Polski. Moi rodzice także zaczęli o tym myśleć, bo Polaków nie szczędzili i Rosjanie, i Litwini. Można powiedzieć, że wszystko już było gotowe do wyjazdu, walizki już były spakowane, ale któregoś dnia Rosjanie aresztowali mojego brata.
Jelonka.com: Jak to się stało?
J. Ławrynowicz – To zupełnie nieprawdopodobna historia. Ktoś, gdzieś zabił Rosjanina, mój brat jechał wtedy autobusem i Rosjanie zrobili po prostu łapankę, zatrzymano wszystkich z tego autobusu i każdego kto szedł drogą. Wsadzili go do więzienia, gdzie siedział 7 miesięcy, a później przewieźli do „szachty” (kopalnia). Po dwóch latach ponownie rozpatrzyli jego sprawę i okazało się, że jest niewinny. Wypuścili go, ale wtedy na wyjazd do Polski już nie było szans.
Jelonka.com: Nie chcieliście zostawić brata...
J. Ławrynowicz – Moja mama powiedziała, że nigdzie nie jedzie, bo musi wysyłać paczki do więzienia, żeby nie umarł z głodu. Tam były bardzo ciężkie warunki. Kto nie mógł liczyć na rodzinę – umierał. Brat wrócił do domu bardzo schorowany.
Jelonka.com: Jak to się stało, że wybór padł na Mysłakowice do zamieszania?
J. Ławrynowicz – Znów musimy cofnąć się w czasie. Moja siostra przed wojną chciała zostać lekarzem. Wyjechała do naszych znajomych do Warszawy, którzy mieli jej pomóc. Pojechała do Warszawy w czerwcu, a we wrześniu wybuchła wojna. Przez 5 lat nic o niej nie wiedzieliśmy. Przez ten czas ojciec rozsyłał pisma po urzędach i odnaleźli ją w Jeleniej Górze, co prawda nie została lekarzem, ale została pielęgniarką.
Jelonka.com: Dzisiaj mamy Wigilię Świąt Bożego Narodzenia. Jak to święto wyglądało kiedyś na Kresach?
J. Ławrynowicz – Nie różniło się za bardzo od świąt obchodzonych w innych regionach Polski. Wiadomo było, że musiało być 12 dań wigilijnych, czyli m.in. pierogi z makiem, grzybami, na pewno musiała być ryba podana na kilka sposobów, kisiel, kapusta, barszczyk .
Jelonka.com: Czy ciasta także były na stole wigilijnym?
J. Ławrynowicz - Bywało, że tak, ale kiedyś częściej zamiast ciast piekło się bułki z rodzynkami, piękne duże bułki (pani Jadwiga rysuje na stole palcem, chcąc pokazać ich rozmiar), kiedyś w ogóle więcej robiło się samemu np. chleb się piekło.
Jelonka.com: Dwa dania zdecydowanie wyróżniają się na tle innych potraw wigilijnych. To są wileńskie pierogi i kisiel, który teraz dla Polaków, jest nic nie znaczącym deserem...
J. Ławrynowicz – Na Wileńszczyźnie kisiel to podstawa, zresztą piło się go też na co dzień. Tyle ile rodzin, tyle było przepisów na niego, ale najbardziej popularny, był kisiel robiony z żurawiny. Gotowało się tę żurawinę, przecierało się ją przez sitko, trzeba było zrobić też krochmal z ziemniaków. Później dodawano to wszystko do gotującej się wody z cukrem i kisiel był gotowy.
Jelonka.com: Mamy już kisiel wileński, ale nie mamy tych wspaniałych legendarnych pierogów.
J. Ławrynowicz – Pierogi wileńskie robi się zupełnie inaczej niż te, które tutaj jemy. Potrzebujemy: 60 g. drożdży, 4 jaja, 250 g margaryny, 1,5 szklani mleka, 100 g cukru, 1 kg mąki pszennej, sól do smaku oraz 1 litr oleju potrzebnego do smażenia pierogów. – Grzybki albo zbieramy wcześniej albo kupujemy. W tym roku grzyby zbierał mój zięć (śmiech). Grzybki gotuje się ,przesmaża, „przekręca” przez maszynkę, zagniatamy ciasto, lepimy i później smażymy je w oleju.
Jelonka.com: Wcześniej powiedziała pani, że na pewno musiała być też ryba.
J. Ławrynowicz – Bezwzględnie, ale są to dania spotykane w całej Polsce z tą różnicą, że teraz można je kupić w prawie każdym sklepie. A wtedy robiło się śledzie „z beczki” w cieście, z cebulką, każda gospodyni miała swój przepis.
Jelonka.com: Jak wyglądała Wigilia w pani domu?
J. Ławrynowicz - Tak samo jak teraz, tylko zauważyłam, że coraz mniej młodzieży chce uczestniczyć w tym święcie. Są jeszcze rodzice, którzy dbają o tradycję, ale widzę, że jest ich coraz mniej.
Jelonka.com: Wróćmy do czasów tych powojennych, smutnych, sowieckich. Jak wtedy na Wileńszczyźnie obchodzono Święto Bożego Narodzenia.
J. Ławrynowicz – Oficjalnie nie wolno było obchodzić, ale oczywiście Polacy to robili w ukryciu. Pamiętaliśmy, że jesteśmy Polakami i katolikami, gorzej było, gdy święta wypadały w inny dzień niż niedziela, bo wtedy normalnie szło się do pracy. Z tamtego okresu zapadło mi w pamięci wydarzenie, które nigdy nie zapomnę. To było w Wierzbną Niedzielę (Niedziela Palmowa). Mój syn chodził już do szkoły, mąż przygotował dla niego „wierzbeczkę” i poszli do kościoła. Ktoś zobaczył, że uczeń szedł do kościoła. Później w szkole pomiatali nim, że on katolik i chodzi do kościoła. Nigdy tego nie zapomnę.
Jelonka.com: Czasy sowieckie minęły. Nadeszły czasy Litwinów, jak układała i układa się wspólne życie Polaków i Litwinów.
J. Ławrynowicz – To jest bardzo trudny czas dla Polaków tam mieszkających, którzy są szykanowani przez Litwinów. Niestety, ale Litwini wręcz nas nienawidzą. Jest to bardzo smutne.
Jelonka.com: Kiedy zdecydowali państwo, że zamieszkają w Polsce ?
J. Ławrynowicz – To trwało długo. Pierwszy raz przyjechaliśmy tutaj w 1970 roku, bo już można było przyjeżdżać w odwiedziny. Przyjechaliśmy do mojej siostry, która z mężem zaczęła namawiać nas na przyjazd do Polski. Gdy po tych wszystkich latach zdecydowaliśmy się na repatriację, to mojej siostry zięć zaczął szukać jakiegoś mieszkania, znalazł i tak teraz mieszkamy w Mysłakowicach. Pierwsza w 2000 roku przyjechała moja córka, a ja dołączyłam w 2002 roku...