Piosenki z tekstem, gdzie słowo odgrywa nieraz rolę znaczenie ważniejszą od melodii – tak zwykło się określać owoce twórczości Wojciecha Młynarskiego. Krytycy zarzucali zresztą mu brak słuchu i głosu, ale ten „uparcie i na przekór” tworzył i śpiewał czyniąc z utworów, do których pisał teksty i czasami muzykę – arcydzieła w miniaturze.
W tekstach tego mocno związanego z Warszawą i okolicami polonisty, pisarza, tłumacza, dramaturga, poety, odbija się czarno-biała codzienność lat 60. 70. i 80. XX wieku. Sprawy przyziemne, damsko-męskie, obserwacje rzeczywistości Mazowsza, której banał autor przekształcał w wartość. W zwierciadle muzyki i słów świat tamtych lat nabierał rumieńców i zyskiwał nową jakość.
Młynarski potrafił przemycić treści nieraz otwarcie wrogie panującemu systemowi, których cenzura nie zatrzymywała dzięki subtelnym aluzjom autora. Zawsze z morałem, zawsze z drugim dnem i z ponadczasową wymową, bowiem nie straciły na znaczeniu do dziś. Dowód: raz po raz odradzająca się twórczość Wojciecha Młynarskiego – już nie w „kultowym” duecie z pianistą Jerzym Derflem – ale w rozmaitych zestawieniach i aranżacjach przedziwnych.
Propozycja aktorów Teatru im. Norwida to kolejna próba zmierzenia się z paletą nastrojów i treści wyrażonych przed laty ostrym piórem Wojciecha Młynarskiego. Tekstów bliskich ludziom, którzy lat temu kilkadziesiąt słyszeli je w oryginale, któremu - moim zdaniem - zadna interpretacja nie dorówna. Tekstów, które bliskie powinny być także tym, dla których twórczość Młynarskiego nie była głównym nurtem w muzycznym poznawaniu świata.
W interpretacji Małgorzaty Osiej Gadziny i Roberta Dudzika, którym przygrywał zespół muzyczny (Tomasz Gadzina - akordeon, syntezator), Dominik Stankiewicz (perkusja), Mateusz Kucuk (gitara basowa, kontrabas), zabrzmiało 16 piosenek. Nie wszystkie śpiewał Młynarski, ale do wszystkich miał swój wkład (napisał lub przetłumaczył tekst). Jak podkreślił Robert Dudzik, który zajął się także konferansjerką, wybór piosenek był w sumie dziełem przypadku. Opieką artystyczną zajął się Bogdan Koca, dyrektor Teatru im. Norwida.
Oklaskiwano między innymi: „Balladę o malinach”, wciąż na czasie „Balladę o Dzikim Zachodzie” („czasem trudniej jest rozpoznać bandytę, gdy dokoła są sami szeryfi”), ciągle aktualną „Polską miłość” („zlecone prace musi brać, nocą koszule twoje prać…”), „Nie umiałem tak ładnie”, „Tak bym chciała kochać już” (oryginalne wykonanie Hanny Banaszak) oraz tytułowe„Bynajmniej” (pobieżne opowiadanie o pani i panu, co się spotkali w pociągu dalekobieżnym).
Małgorzata Osiej Gadzina wraz z mężem Tomaszem (akompaniament na akordeonie), zaśpiewała z głębią wzruszającą piosenkę Jacquesa Brela „Nie opuszczaj mnie!” (Ne me quitte pas!) w tłumaczeniu W. Młynarskiego.
Nie zabrakło dowcipnego i ciętego komentarza, za to zabrakło kilku ważnych piosenek, które z powodzeniem mogły się znaleźć w repertuarze, choćby „Róbmy swoje”, czy też „Po co babcię denerwować”, ewentualnie „Jesteśmy na wczasach” (podobno tę piosenkę Młynarski napisał na wczasach w Karpaczu).
Zatęskniłem też za „Niedzielą na Głównym” i „Diatrybą”. A kiedy koncert „uleciał w dal, przez małą chwilę mi się zrobiło bynajmniej żal…”, że już się skończyło. Wydarzenie zarysowało możliwość prowadzenia na scenie Teatru im. Norwida „estrady piosenki”, co z pewnością byłoby sporym urozmaiceniem repertuaru placówki. Jednak cały projekt powstał „pozabudżetowo”, więc – czy pojawi się jeszcze raz na deskach, nie wiadomo. Oby nie skończyło się na jednym występie!
Relację VIDEO z koncertu nadamy jutro.