Zresztą już w samym tytule tkwi metafora, bo Petra Nosalka już nie ma. Czech, który współtworzył kilka sztuk w cieplickim ZTA niedawno zmarł i niedzielna (21.02) premiera jest rodzajem podziękowania za to, że był i że swoją wrażliwością, specyficznym, trochę nostalgicznym (można powiedzieć – czeskim) humorem „zarażał” cieplickie spektakle.
Ale ta sztuka jest też opowieścią o pogoni za swoimi wyobrażeniami o szczęściu, o poszukiwaniu Kaja, opowiedzianą właśnie z nutką nostalgii, bo dorośli widzowie od początku mogą przeczuwać, że to się całkiem dobrze nie skończy, a dzieci mogą się – równolegle – bawić, oglądając w fantastycznym tempie prowadzoną akcję. Uwspółcześnioną, bo tym razem Gerdę w jej poszukiwaniach wspiera właśnie Petr, a właściwie – jego dobry duch, bo nie odbiera jej samodzielności w tej podróży, ani nie chroni jej przed przykrościami, które niesie życie, ale tworzy aurę, w której łatwiej pokonywać trudności.
W tej sztuce „według Petra” wszystko jest odrobinę inne, niż u Andersena – jeżdżą pociągi, pojawiają się smartfony, nawet zbójcy przybierają współczesną formę, bo przecież tamci byli archaiczni, a ci, którzy nas dziś otaczają, są może i groźniejsi, choć nie mają noży i bród. Ich bronią jest podejrzliwość, pomówienie, próba odebrania radości życia i nadziei. Inna jest też Gerda, zaczyna swoją wędrówkę jako mała dziewczynka, ale kończy już jako dorosła kobieta. Nasza podróż za marzeniami trwa przecież całe życie. Nawet dobry renifer (fantastyczna konstrukcja, na tyle wielka, że musi ją dźwigać i animować aż trójka aktorów!) wydaje się być trochę rozdrażniony, że musi od tylu lat nieść na sobie banał bajkowego postrzegania i wolałby jednak, żeby ludzie widzieli go bardziej prawdziwie, a z pewnością – inaczej.
Bezwzględnie warto wspomnieć, że w tym spektaklu grają też dzieci. Wpisano je w tę opowieść, co wydaje się naturalne, ale w praktyce zapewne było niełatwe. Znalazły się znakomicie, bo bajka i wrażliwość jest ich naturalną przestrzenią.
Spektakl odbywa się bez przerw, a jest długi, jak na bajkę. Ale zafascynowani światłami, kostiumami, tempem, dialogami mali widzowie nie widzą, jak pracownicy techniczni zmieniają elementy scenografii, choć przecież wszystko odbywa się na ich oczach. Ale i „techniczni” mają na sobie kostiumy, więc wtapiają się w tło tej opowieści. Demontaż i montaż wpisuje się w spektakl bez najmniejszego zgrzytu, a światła – kiedy trzeba – dyskretnie tłumią widok na te części sceny. Dorosłym to nie przeszkadza, choćby dlatego, że fragmenty dialogów (szczególnie pasażerów jednego z wagonów pędzącego w noc pociągu) są przeznaczone właśnie dla nich – są w nich i finezyjne, delikatne złośliwostki, albo refleksja, stosowna, gdy sytuacja tego wymaga.
Tylko finał jest zupełnie odmienny, niż bajka, bliższy życiu. Za doścignięcie marzeń zawsze bowiem trzeba czymś zapłacić. W życiu niczego się nie dostaje za darmo. Gerda może wprawdzie zabrać Kaja z pałacu Królowej Śniegu (zresztą Królowa jest gościnną osoba, przyjazną i ciepłą), jednak kogoś musi w tym pałacu zostawić. Tę decyzję ułatwia jej Petr – postanawia, że to on zostanie, żeby Gerda mogła znaleźć i zachować swoje szczęście.
A Petr zostaje na zawsze w pałacu i już nikt po niego nie przyjdzie. Można to odczytać, jako ostatnie pożegnanie z prawdziwym Petrem Nosalkiem…