W altanie skazany mieszkał z dwoma bezdomnymi kolegami, ofiarą – Sylwestrem W. i Józefem K. Wszyscy znali się od wielu lat. Tragicznego dnia, dwaj mężczyźni pojechali zbierać złom, a skazany miał zostać w altanie i gotować. Po powrocie, mężczyźni urządzili sobie alkoholową libację, po której się pokłócili.
– Wypiliśmy jakieś sześć butelek „Amareny” – mówił Józef K. - Około godz. 13.00 – 14.00 Sylwester i Sebastian pokłócili się o jedzenie i gotowanie. Wcześniej nigdy się nie bili. Wszyscy sobie pomagaliśmy. Ale tego dnia Sylwek ciął Sebastiana nożem po szyi, a Sebastian dziabnął go w serce – wyjaśniał świadek.
I tej wersji trzymał się też oskarżony, który wyjaśniał, że nie chciał nikogo zabić. – Po co miałbym go zabijać – mówił podczas przesłuchania Sebastian W. – Nie wiem co Sylwkowi odbiło tego dnia. Podszedł do mnie od tyłu, jedną ręką złapał mnie za rękę i głowę, a drugą zaczął ciąć nożem po szyi. Przestraszyłem się i wbiłem mu nóż, który trzymałem w ręce, bo robiłem sobie kanapkę. Myślałem, że uderzyłem go w rękę, a okazało się, że w klatkę piersiową. Potem wziąłem telefon i zadzwoniłem na pogotowie. Razem z Józkiem pobiegliśmy koło Biedronki i tam czekaliśmy na pogotowie, żeby nie błądziło, bo do tej altany ciężko jest trafić – wyjaśniał skazany.
Podczas zatrzymania Sebastian W. miał dwie rany cięte na szyi, na których w szpitalu założono mu szwy.
Wyrok sądu nie jest prawomocny, ale zgodny z żądaniami prokuratury. Obrońca Sebastiana W. wnosił natomiast o uniewinnienie. Sam oskarżony, który od początku przyznawał się do zadania śmiertelnego ciosu, prosił sąd o najniższy wymiar kary.