Surowe kary nie odstraszają zbieraczy jagód. Strażnicy leśni zatrzymują tych, którzy przetrzebiają jagodziny tam, gdzie jest to zakazane. Chętni na zarobek upodobali sobie Góry Izerskie, ale nie tylko.
O problemach z jagodziarzami pisze piątkowa Polska Gazeta Wrocławska. Zbieracze przyjeżdżają w Sudety nawet z dalekich zakątków Polski rozbijają namioty i codziennie o brzasku wychodzą na zbiory.
Zarabiają pięć złotych na litrze, ale liczą, że cena pójdzie w górę. Zbieractwem trudnią się najczęściej bezrobotni lub ludzie, którym pomaga opieka społeczna.
Nie podoba się to strażnikom leśnym, którzy podkreślają, że jagodziarze niszczą krzaki oraz szkółki i płoszą zwierzynę. Ale nie odstrasza ich kara: do 500 złotych mandatu.
Zbieracze zapuszczają się też na tereny Karkonoskiego Parku Narodowego. Czynią to jednak znacznie rzadziej, od kiedy KPN wprowadził surowsze restrykcje za łamanie zakazu zbierania runa leśnego.
Czy na wszystkich terenach chronionych nie wolno skosztować „zakazanego owocu”? Nie. PGWr podaje przykład Gór Stołowych. Dyrekcja znajdującego się na ich terenie parku narodowego wyznaczyła strefy, w których zbieranie jagód jest legalne.
Z kolei niemal zupełnie zanikły wycieczki jagodziarzy na teren Republiki Czeskiej. U naszych południowych sąsiadów przepisy są bardzo restrykcyjne: za zbiór runa leśnego w zakazanych miejscach grozi nawet kara aresztu.