– Siedzą tu już dwa tygodnie, ale co jakiś czas zmieniają miejsce – opowiada pan Kazimierz, jeden z działkowców.
Nie wzywał straży pożarnej, czy innych służb. Obawiał się, że owady zostałyby wytrute, a są przecież pożyteczne.
Działkowicze, którzy na Krakowskiej mają ule, zapewniają, że pszczoły im nie uciekły. Za to owady sieją popłoch, zwłaszcza kiedy latają nisko nad ogródkami. Zwłaszcza boją się alergicy.
– Jestem uczulona na pszczeli jad, użądlenie nawet jednej pszczoły może się dla mnie źle skończyć – zauważa pani Grażyna – A rój podrażnionych pszczół bywa bardzo niebezpieczny.
Nie można liczyć na straż pożarną, która usuwa roje owadów tylko z budynków publicznych: w przypadku zagrożenia szkół i urzędów. Na działkach pożarnicy nie interweniują, podobnie w przypadku zagnieżdżenia się rojów groźnych owadów na prywatnych posesjach.
Tym zajmują się specjalistyczne firmy, których pracownicy usuwają kłopotliwych i groźnych „lokatorów”, czyli pszczoły, osy i szerszenie. Taka usługa jest płatna i kosztuje od 60 do 100 zł. Owady są spryskiwane są różnymi preparatami i wywożone w inne miejsce.
W Regionalnym Związku Pszczelarzy przy ul. Wojska Polskiego 25 dowiedzieliśmy się, że sytuacje wyrojenia pszczół zdarzają się dość często. Dzieje się tak, gdy w ulu pojawi się druga matka. Wtedy rój pszczół się dzieli, część owadów zostaje, a pozostałe wraz z nową przewodniczką uciekają i szukają nowego schronienia.
Tylko doświadczony pszczelarz z odpowiednim sprzętem może taki rój złapać i umieścić w pasiece.
Są też przypadki zdziczenia takich pszczół, które zakładają gniazda w lasach lub ogrodach.