Za mną już Machu Picchu, Rock Tree, Atacama, Altiplano, Road of Death, a przede mną Patagonia i Ziemia Ognista - powiedział Damian Drobyk. - W planach jeszcze ostatnia próba wjazdu rowerem na wysokość powyżej 6000 m n.p.m. - dodał uczestnik samotnej wyprawy rowerowej pod nazwą "Andes Expedition 2018/19 - rowerem po Andach", który przemierzył już 65 państw na świecie, na 6 kontynentach.
Urodziłem się i mieszkam w Jeleniej Górze. Od wielu lat aktywnie uprawiam kolarstwo MTB, turystykę górską, trochę biegam i jeżdżę na nartach. Regularnie organizuje wyprawy rowerowe na najwyższe, najtrudniejsze oraz najbardziej kręte drogi i przełęcze powyżej 2000, 3000, 4000 i 5000 m n.p.m. - opowiada o sobie Damian Drobyk, który na co dzień jest ratownikiem medycznym.
Dalekie podróże po najwyższych drogach świata to od kilku lat moja wielka pasja. Z roku na rok udaje mi się odwiedzić nowe kraje, zdobyć wysokie przełęcze i poznać ciekawych ludzi. Każda moja wyprawa ma cel którym z reguły jest coś najwyższego, najtrudniejszego i najpiękniejszego. Przejechałem już między innymi najwyższe drogi i przełęcze Himalajów, Alp, Kordylierów, Gór Skalistych, Pirenejów, Karpat, Apenin, Bałkan, Grampian, Gór Harz i Masywu Czeskiego, Gór Skandynawskich. Moim marzeniem jest zdobycie Korony Gór Europy, Rowerowej Korony Ziemi oraz większości najwyższych i najtrudniejszych podjazdów na Świecie - wyznaje na swojej stronie internetowej (damiandrobyk.pl).
Aktualne doniesienia z pokonywanej trasy w Andach można śledzić na stronie www.andy.damiandrobyk.pl, na profilu facebook'owym: www.facebook.com/damiannawyprawie - tam codzienne relacje oraz więcej zdjęć, a także od dzisiaj - na naszym portalu, Jelonka.com.
Poniżej przedstawiamy zapis relacji Damiana Drobyka z dojazdu do Cafayete:
Dzień 142, 13.03.2019, Molinos – Cafayete
Nie takiego dojazdu do miasta Cafayete się spodziewałem. Było ciężko, sporo pod górę, kiepska piaskowa i pofałdowana nawierzchnia i ponownie zbyt dużo podjazdów jak na zjazd w dolinę. Miał być szybki zjazd do Cafayete i odpoczynek, a tymczasem to miasta zjechałem jak wypluty. Być może zbyt ciepłe powietrze, od którego się odzwyczaiłem też miało wpływ na moje samopoczucie. Na trasie spotkałem dziś lisa, który jednak nie pozwolił sobie zrobić zdjęcia oraz kondora, który przelatując, rzucił nade mną spory cień. To moje drugie spotkanie w tym olbrzymim ptakiem. Po drodze minąłem ciekawe piaskowe skały Quebrada de las Flechas, które miały nawet 30 milionów lat. Ma dystansie kilku kilometrów przejechałem obok ciekawych formacji skalnych, kanionów, okien skalnych o skośnych, wysokich ścian. Na 10km przed miasteczkiem San Marco w końcu wjechałem na asfalt na drodze numer 40. Myślę, że najtrudniejszą część wyprawy przez pustynię i szutrowe drogi mam już za sobą. Teraz powinno być zdecydowanie więcej nawierzchni asfaltowych. Przed 18:00 wjechałem do miasta Cafayete w którym zostanę na dwie noce. Po kilku próbach znalazłem w miarę przystępny cenowo hostel. Cafayete to miasto turystyczne, więc ceny niestety wyższe… Jutro długo wyczekiwany dzień bez jazdy i odpoczynek.