Jelonka: Na Igrzyskach w Vancouver w rywalizacji bobslejowych czwórek zajęliście 14 miejsce. Na jaką pozycję liczyliście przed startem?
Paweł Mróz: Mieliśmy nadzieję na miejsce w pierwszej 10 . Mieliśmy cztery równe przejazdy. Myślę, że zarówno pchanie jak i jazda pilota były w porządku. Zawiodły płozy. Na tych samych płozach jeździliśmy na treningach i osiągaliśmy bardzo dobre rezultaty, ale wtedy były inne warunki atmosferyczne. Temperatura lodu i temperatura powietrza były na minusie. W dniu startu warunki się zmieniły. Temperatura była dodatnia, zaczął padać śnieg i lód był miękki. My niestety nie mamy płóz na taką pogodę. Te płozy, które mamy są przeznaczone do jazdy na zimnym lodzie. Przez to, że nie mamy toru nie możemy testować nowych płóz. Niemcy mają kilka torów i mogą swobodnie sprawdzać jakie płozy do jazdy w jakich warunkach się najlepiej nadają. My jadąc za granicę możemy oddać tylko dwa ślizgi dziennie. Nie mamy gdzie trenować, wszędzie jesteśmy tylko gośćmi. Niestety wszystko rozbija się o pieniądze. Po Igrzyskach Olimpijskich zrozumieliśmy jak wiele, jeżeli chodzi o sprzęt, brakuje nam do najlepszych.
J: Jak ocenisz tor w Whistler, na którym startowaliście? W rywalizacji bobslejów było kilka wywrotek, nawet doświadczonych drużyn. Był tragiczny zjazd gruzińskiego saneczkarza.
P.M.: Tor na którym startowaliśmy jest najszybszym torem na świecie, rozłożenie dolnych wiraży jest zbyt trudne technicznie względem prędkości. Przy prędkości 150 km/h pilot ma bardzo mało czasu na reakcję. W Whistler cała zabawa zaczynała od jedenastego wirażu. Wtedy prędkość jaką rozwija bobslej, jest największa i z jednego wirażu wjeżdżało się w następny. Reakcje pilota przy takiej prędkości odbywają się odruchowo, każdy chodź minimalny błąd kończy się wywrotką.
J: Czy się baliście?
P.M.: Nie, ja się nie bałem. Wiedziałem po co jadę. Dążyłem do celu jaki sobie założyłem. Wiadomo, że wszystkimi wstrząsnęła śmierć gruzińskiego saneczkarza, ale ja starałem się o tym nie myśleć. Pojechałem po to żeby walczyć i co by się nie działo musiałem się skupić na tym żeby dobrze wystartować i godnie reprezentować nasz kraj.
J: Jak to było z noszeniem waszego boba? Rzeczywiście nie miał kto go nieść i w końcu musiał pomóc prezes Nurowski?
P.M.: Przed Igrzyskami odrzucono nam zawodnika rezerwowego i mechanika. Trener bardzo się starał żeby wszystko było jak należy. Ostatecznie rezerwowy i mechanik pojechali, ale musieli mieszkać poza wioską. Okazało się więc, że nie ma nikogo do noszenia boba. My nie mogliśmy go wnieść. Nie mogliśmy sobie pozwolić na utratę koncentracji i sił. Z tego co mi wiadomo prezes poniósł polskiego boba.
J: A jak to wygląda w innych ekipach? Czy inne zespoły maja kogoś kto odpowiada za noszenie boba?
P.M.: Na Pucharach Świata sprzętem zajmujemy się tylko my. Wszystko dokręcamy, przynosimy boba na lód i szykujemy go do startu. W innych ekipach są mechanicy, fizjoterapeuci, psychologowie i oni przeważnie noszą boba.
J: Jesteś zawodnikiem rozpychającym, na czym polega twoje zadanie?
P.M.: Jestem zawodnikiem rozpychającym pełniącym rolę hamulcowego. Przed startem muszę odpowiednio ustawić bobsleja na lodzie. Cały start wygląda następująco: Mamy 60 sekund na wystartowanie. Wkładamy bobsleja na lód, zawodnicy boczni otwierają pchacze. Dawid wydaje komendę i zagrzewamy się walki okrzykiem „Hej!”. Ja ustawiam odpowiednio bobsleja, przyjmuję pozycję i mówię „gotów”. Boczni zajmują pozycję, Dawid zaczyna odliczać: raz dwa i na „trzy” uderzamy. Po uderzeniu bobsleja zaczyna się pchanie przez około 30 do 40 metrów. Pierwszy wskakuje pilot i po kolei boczni zawodnicy, ja wskakuję na końcu, dopychając jeszcze bobslej przy około 40 km/h i zamykam pchacze. Po przekroczeniu mety zaciągam hamulec, wówczas wychodzi grzebień, który wbija się w lód i bobslej hamuje. Bardzo lubię rolę hamulcowego, mam więcej elementów do wykonania.
J: Czy podczas jazdy wykonujecie jeszcze jakieś ruchy?
P.M.: W czasie jazdy załoga bobsleja przyjmuje jak najbardziej aerodynamiczne pozycje, by stworzyć możliwie najmniejszy opór.
J: Zawodników rozpychających przeważnie rekrutuje się wśród lekkoatletów. Wiem, że trenowałeś wcześniej sanki, czy jeszcze jakąś dyscyplinę sportu zdarzyło ci się uprawiać?
P.M.: Już w szkole podstawowej brałem udział we wszystkich możliwych zawodach sportowych, na różnych szczeblach rozgrywek. Uprawiałem także lekkoatletykę. Biegałem na 100 i 300metrów. To były moje ulubione dystanse. Przed Igrzyskami kiedy trzeba było wybrać kadrę, która pojedzie do Vancouver braliśmy udział w specjalnych testach. W eliminacjach wygrałem z Marcinem Płachetą. Była to dla mnie niezręczna sytuacja bo jest to człowiek, który zawsze był dla mnie autorytetem. Młodzieżowy Mistrz Europy w sztafecie 4×100 metrów, startował na Igrzyskach w Turynie, był szybszy na 60 metrów od Marcina Urbasia. Po tych eliminacjach zrozumiałem jak wielki postęp zrobiłem w ciągu tych dwóch lat ciężkich treningów, ale nie czułem aż takiej satysfakcji. W sporcie wszystko zależy od wyniku. Pojechał lepszy.
J: Wróciłeś z Vancouver. Jak teraz będzie wyglądała twoja najbliższa przyszłość?
P.M.: Przede wszystkim chcę odpocząć i spędzić możliwie dużo czasu z najbliższymi. A na jesień planuję rozpocząć studia magisterskie na Akademii Wychowania Fizycznego.