Stefan Kisielewski. Popularny Kisiel, którego Czesław Miłosz nazywał „rudą kochaną małpą”. Jelenia Góra jako pierwsze miasto w Polsce zauważyła setną rocznicę urodzin tego człowieka epoki, symbolu rozsądku i mądrej walki z systemem, mistrza słowa mówionego i pisanego. I jak się okazuje – także kompozytora. Choć w tym względzie zdecydowanie niedocenionego.
Zaległości w tym względzie postarała się nadrobić Filharmonia Dolnośląska w Jeleniej Górze, która zaprosiła córkę i wnuczkę Stefana Kisielewskiego: panie Krystynę i Annę Sławińskie. Honorowi goście, którym towarzyszyła znawczyni polskiej muzyki współczesnej pani Małgorzata Gąsiorowska, wraz z publicznością wysłuchały koncertu niezwykłego ilustrowanego także zdjęciami z różnych okresów życia nieobecnego Bohatera.
Na repertuar złożyły się niemal zupełnie nieznane lub znane niewielu melomanom dzieła muzyczne Stefana Kisielewskiego w wykonaniu Filharmoników Dolnośląskich pod batutą Sławka A. Wróblewskiego. I Jego znacznie szerzej znane felietony publikowane w Tygodniku Powszechnym. Przeczytane przez samego Wojciecha Pszoniaka, wybitnego aktora teatralnego i filmowego, który wczuł się w rolę autora i przekonywująco przedstawił kilka świetnych tekstów.
– Rozrywka to wyrafinowana sztuka planowania sobie czasu wolnego – pisał „Kisiel” nawiązując do muzyki, którą uważał głównie za formę rozrywki nie przypisując jej innych treści. Choć nie zabrakło skojarzeń, że napisany w 1967 roku balet „Wesołe miasteczko”, w którym ludzie przebrani za lwy czekają w klatkach na parę zakochanych, był proroczą wizją wydarzeń Marca 1968 roku. I pobicia samego autora, któremu esbecja spuściła lanie „za odwagę”.
Muzyka z suity do tegoż baletu zamknęła repertuar piątkowego koncertu. Muzyka, którą niczym zakurzony skarb znaleziony na strychu lub w piwnicy „odkurzyli” artyści Filharmonii Dolnośląskiej. Klimaty pogodne, mocno nasycone kolorystycznie, z bogatymi partiami instrumentów dętych i perkusyjnych, które jakże często nie „przepracowują się” w „klasycznym” repertuarze.
Do tego dyrygent, Sławek A. Wróblewski, który ze swadą poczucia humoru dyrygował nie tylko orkiestrą, ale i publicznością. Tak, bowiem w jednej z części suity „instrumentem” jest ludzki śmiech, który Maestro wydobył z widzów! Podobnie jak klaskanie do rytmu w Marszu cyrkowym wieńczącym dzieło.
Ale zanim zabrzmiały finałowe akordy, łącznie z bisem, muzycy uraczyli publiczność innymi dziełami Stefana Kisielewskiego: Koncertem na orkiestrę kameralną oraz Koncertem fortepianowym, w którym partię solową zagrała Zofia Antes. Dzieło to szczególne: powstawało przez 11 lat, choć w wyobraźni kompozytora narodziło się znacznie szybciej.
– Ten koncert ciągnie się za mną jak wąż morski – wspominał Stefan Kisielewski. Pierwsza część była gotowa w roku 1980, a ostatnia – w 1991. – „Co z tego będzie? – Zobaczymy! – powiedział ślepy. Dzieło oceni publiczność, która ma zawsze rację” – przytoczył słowa Kisiela Wojciech Pszoniak.
Publiczność jeleniogórska przyjęła cały wieczór, na który złożyła się także kompozycja Czecha, Bohuslava Martinu „Jazz Suita”, owacją na stojąco. Dodajmy, że solistów w tym koncercie było znacznie więcej. Rozbudowane partie poszczególnych instrumentów nie stanowiły problemu dla Janusza Nykiela (skrzypce), Ireny Maciejewskiej (obój), Joanny Leszczyńskiej-Kołodziej (rożek angielski), Bartosza Kolendo (klarnet), Edwarda Sytianko (flet) oraz Tomasza Suchowierzcha (fagot) i wielu innych świetnie dysponowanych muzyków.
Pracę nad Koncertem Fortepianowym Stefan Kisielewski zakończył na kilka miesięcy przed śmiercią. Odszedł 27 września 1991 roku. W roku bieżącym wspominamy zatem podwójną rocznicę. Kiedy Kisiela zabrakło wśród żywych, pojawiły się głosy, że słowo Stefana Kisielewskiego przydałoby się Polakom w tzw. nowych czasach. Szczęśliwie ten niezwykłej głębi człowiek pozostawił bogatą spuściznę, którą – jak pokazało dzisiejsze wydarzenie – wciąż można odkrywać na nowo.