„Piszę ten list, aby przestrzec właścicieli czworonogów przed „usługami” schroniska dla zwierząt w Jeleniej Górze. Może wydawać się to dziwne, placówka tak potrzebna, wokół której tak dużo bywa szumu – zwłaszcza w czasie majówek ze zwierzętami, a tu takie słowa.
Piszę tak, bo jestem zniesmaczony i oburzony tym jak się podchodzi do zwłok psów, które właściciele musieli uśpić. Ale może od początku.
Byłem wraz z cała rodziną właścicielem psa, wilczura Maxa. Był z nami przez prawie 13 lat od czterotygodniowego szczeniaka. Był domownikiem, który dorastał wraz z moimi synami. Chcieliśmy, aby ostateczne pożegnanie tego zwierzęcia było w miarę godne tej pamięci o nim!
Kiedy zachorował i nie było już dla niego ratunku poprosiliśmy zaprzyjaźnionego weterynarza aby w domu, wśród bliskich skrócił jego cierpienia. Było to wykonane z dużą kulturą i szacunkiem dla nas, dla których ten moment był bardzo trudny.
Synowie chcieli potem pochować Maxa na polanie pod Jelenią Górą gdzie często, jak pies był sprawny, razem się bawili. Niestety, zapytałem pana weterynarza, jak przepisy określają problem chowania zwłok padłych zwierząt.
Wyjaśnił mi, że obowiązują ścisłe przepisy sanitarne które na takie dowolne chowanie nie pozwalają, a schronisko dla zwierząt wykonuje usługę utylizacji zwłok! Jako zatwardziały legalista stwierdziłem, że będę działał zgodnie z prawem. Zawiozłem wraz z najmłodszym synem zwłoki Maxa do schroniska.
Na miejscu, od razu uderzył mnie straszny smród wydobywający się z drzwi prowadzących do pomieszczeń biurowych i gabinetu weterynaryjnego. Kiedy chciałem wejść do środka i uzgodnić przekazanie zwłok - jakiś pan nie wpuszczał, przetrzymując drzwi, bo właśnie rozmawiał przez telefon komórkowy.
Odczekaliśmy chwilę i wyszedł do nas robotnik z zaplecza. On jeden starał się być grzeczny. Poprosił syna, aby pomógł mu przenieść zwłoki psa. Wnieśli do środka na podłogę tychże pomieszczeń. Robotnik powiedział mi, że zwłoki musi obejrzeć weterynarz: ma sprawdzić czy nie ma jakichś chorób?, a sam poszedł po taczkę. Za chwilę przyjechał z taczką, trudno określić po jej wyglądzie, do czego ona na co dzień służy – wolałem się nie domyślać!
Wrzucił przy pomocy mego synem zwłoki psa na taczkę. Ja wtedy poszedłem do weterynarza, aby zobaczył zwłoki psa – usłyszałem w tonie aroganckim od niego, że go pies nie obchodzi, a pracownikowi przekazał, że ma pobrać opłatę za utylizację, a zwłoki wywieźć do kubła.
Zostały zapisane moje dane i pobrano 50 zł za utylizację. Nie sprawdzałem już, do jakiego kubła zwłoki psa zostaną wywiezione, chciałem zaoszczędzić synowi dalszych przeżyć, a widać było, że już jest wstrząśnięty tym, co z jego kochanym Maxem robią!
Kilkanaście lat temu musiałem na prośbę jednej inwalidki zawieźć do uśpienia chorego na raka psa. Nie znałem jeszcze dobrze „schroniska dla zwierząt”. Sposób uśpienia, jakie wtedy przeprowadził wtedy schroniskowy weterynarz wstrząsnął mnie. Gdyż był to mord, bez żadnego „głupiego jasia”: dostał tamten spaniel zastrzyk w kark, po którym miotając się po „gabinecie” w końcu padł.
Dlatego między innymi nie przeprowadzałem zabiegu usypiania Maxa w schronisku. Myślałem jednak, że metody i sposób załatwiania przez te lata się zmienił!
Mam teraz płonną nadzieję, że MPGK jako gospodarz schroniska uporządkuje sposoby i styl załatwiania spraw w schronisku, tak aby ci dla których odejście ulubieńców i potem ich grzebanie nie było horrorem.
Ja jestem odporny na wiele, ale żal mi tych traumatycznych przeżyć mego syna. Mam też nadzieję, że ten list przyczyni się choć w części do zmian w schronisku. Może trzeba tam całkowicie nowej ekipy?!
Równocześnie nasunęła mi się jedna myśl. /…/ Może któryś zakład weterynaryjny rozszerzy swą ofertę i oprócz usługi usypiania w domu podejmie się chowania padłych i uśpionych zwierząt domowych: psów, kotów, królików...
Mnie ta obecna procedura usypiania i „utylizacji” psa kosztowała 150 złotych (uśpienie w domu za 100 zł, w schronisku 50 zł za utylizację). W mieście jest kilkadziesiąt tysięcy domowych zwierząt. Gdybym wiedział, że w takim miejscu sprawy bliskich nam stworzeń są załatwiane do końca w sposób godny i nie naruszający naszych uczuć, to chętnie zapłaciłbym więcej.
Z poważaniem”
<i> imię i nazwisko do wiadomości redakcji </i>
<b> Co na to kierownictwo schroniska? </b>
– Rozmawiałem już z p. Kazimierzem i wyjaśniliśmy całą sprawę. Właściciel psa ma żal do lekarza, że nie znalazł czasu, aby porozmawiać i go wysłuchać. Rozumiem jego sytuację i wyciągnę wnioski wobec naszego lekarza. Nie jest moim zamiarem, aby kogokolwiek teraz usprawiedliwiać – wyjaśnia Eugeniusz Ragiel, kierownik schroniska. Obiecał też zakup nowej taczki i przyznał, że schronisko jest tylko pośrednikiem w sprawie utilizacji padłych zwierząt i przekazuje ich resztki firmie, która zajmuje się ich spalaniem. A do tej działalności placówka musi jeszcze dokładać.
AGA