Tak jest przynajmniej na terenie Karkonoskiego Parku Narodowego. Jak nam powiedział Andrzej Raj, dyrektor KPN, o tej porze jest zdecydowanie mniej
skarg na motocyklistów „endurowców”.
– Jak wariaci jeżdżą po parkowych lasach i traktach, hałasując i płosząc zwierzynę, zakłócają ciszę i narażają na niebezpieczeństwo pieszych turystów – potwierdzają strażnicy leśni. – Ale podczas wakacji odpuścili sobie.
Andrzej Raj uważa, że jest to po części zasługą nagonki skierowanej przeciwko crossowcom. Przyczyniły się także do zmniejszenia aktywności amatorów groźnego i niebezpiecznego nielegalnego „enduro” częstsze kontrole i brak przyzwolenia ze strony turystów.
Ale endurowcy nie odpuścili sobie w innych częściach regionu, gdzie nie powinni szaleć. Areną ich karkołomnych (często dosłownie) wyczynów są osiedlowe uliczki oraz parkowe alejki.
Czasami to może mieć fatalny skutek. Policja wciąż poszukuje nieznanego crossowca, który na początku lipca na terenie byłego poligonu przy ul. Sudeckiej potrącił rowerzystkę i uciekł w nieznanym kierunku.
Policjanci podkreślają, że są nieraz bezsilni wobec piratów na dwóch kółkach. Motocykle enduro nie mają rejestracji. Praktycznie każdy może stać się posiadaczem takiego pojazdu bez ponoszenia odpowiedzialności za ewentualne szkody, które poczyni.
Oczywiście, jeżeli nie zostanie rozpoznany.