Dzisiejsza prezentacja w „Norwidzie” to powrót do zapoczątkowanych za czasów dyrekcji artystycznej Małgorzaty Bogajewskiej prób czytanych. Na scenę dzięki temu trafiają sztuki mało znane, które są poza planami repertuarowymi teatru. Dla widzów jest to teatr w bardzo czystej formie: nie ma scenografii, ruchu scenicznego, a całość przypomina zupełnie już dziś zapomniane słuchowisko radiowe, w którym wyobraźnia słuchacza jest istotnym warunkiem percepcji dzieła.
W „Głosach” Prezydent Robert (Robert Dudzik) zostaje poddany szkoleniu medialnemu w Instytucie im. Wawrzyńca Grzymały Goślickiego. Jego „nauczycielami” są Wawer (Bogdan Koca), Bogdan (Piotr Konieczyński) oraz Euzebiusz Głos (Jarosław Góral). Prezydent ma żonę Zofię (Marta Łącka), ochroniarza Zenka (Jacek Paruszyński). Jako urzędniczka i dziennikarka zarazem występuje Małgorzata Osiej-Gadzina. Didaskalia czyta Urszula Liksztet.
Prezydent przechodzi przez liczne próby, które momentami przypominają raczej tortury niż normalne zajęcia budowania wizerunku. Jest przywiązany do krzesła, perfidnie przesłuchiwany, dręczony psychicznie, zmuszany do molestowania, wyzywany, pomiatany i deptany. Wszystko przed planowanym wygłoszeniem orędzia, które okazuje się pełnym okrągłych słów wyzutych ze znaczenia. Poprzedza to jednak szokujące wydarzenie: śmierć Zofii, żony prezydenta, która spada z drabiny. Jednak w sposób „cudowny” zmartwychwstaje. A sam władca zawisa na linkach, które ma przywiązane do nadgarstków i gestykuluje niczym poruszana przez nieznanego aktora marionetka
W końcowych scenach pada i szef państwa: Wawer znajduje go martwego w łazience, a teatralni maszyniści wrzucają „zwłoki” do wózka. Jednak i tu okazuje się, że trup to świetnie wykonany manekin. Sam prezydent występuje już tylko jako głos wydobywający się z obandażowanej postaci bez tożsamości. Przepytuje go Dziennikarka. Widz dowiaduje się, że Prezydent przeżył zamach, w którym zginęła cała jego świta poza żoną. Snuje też plany co do przyszłości po wygranych wyborach, do których – mimo swojego fatalnego stanu – nie zawaha się przystąpić. A jeśli nie wygra? Tu następuje cisza.
Sztuka mocna w warstwie tekstowej i pełna wyrazu spotęgowanego siłą słowa, na której opierała się dzisiejsza „czytanka”. Wiele tu scen, które widz musiał sobie wyobrazić kierowany wskazaniami didaskaliów. Z jednej strony wymowna scenografia opisana w nich na pewno sztukę by wzbogaciła. Z drugiej – być może odwróciłaby częściowo uwagę od znaczenia wypowiedzianych zdań. Do tego świetna kreacja aktorska Bogdana Kocy w roli Wawera, brawa dla Jarosława Górala jako Euzebiusza Głosa i dla Marty Łąckiej jako Zofii. Podoba się Prezydent Roberta Dudzika i Piotr Konieczyński jako Bogdan. Pozostałe role są raczej epizodyczne choć nie bez znaczenia.
Jak przyznał autor po spektaklu, zainspirowała go codzienność, a zwłaszcza relacje ze świata polityki, który spróbował „sportretować” w sztuce. Podkreślił, że w „Głosach” nie ma niczego odkrywczego: słychać tu echa Kafki, Orwella, czy Ionesco oraz innych dramaturgów i pisarzy traktujących o absurdzie i zdegenerowaniu systemem totalitarnym. – Jest w tej sztuce trochę teatru w teatrze, nieco surrealizmu. Nie ma linearności akcji – dodał Bogdan Koca.
Jest to także satyra na sam system. – Każdy system jest wbrew ludzkiej naturze, ale jednocześnie organizuje nam życie. Taki jest jego paradoks – mówił Bogdan Koca. W „Głosach” obnaża on nie tylko słabości demokracji, która pozwala na sprzedawanie ludziom politycznego kitu, lecz także niedoskonałości systemu oświaty. Małgorzata Osiej-Gadzina, która wdała się z autorem w dysputę, usiłowała przekonać, że nie powinien on nadawać w sztuce instytutowi imienia Grzymały Goślickiego, bo go w ten sposób obraża. (Goślicki to postać autentyczna, renesansowy wybitny pisarz polityczny, autor do dziś obowiązujących niektórych kanonów dyplomacji). Bogdan Koca odparł, że jest to zabieg, który ma pokazać, że nawet cenione postacie służą jako przykrywka dla absurdalnych instytucji i stowarzyszeń. – Przykładem jest choćby nasz papież Jan Paweł II – uzasadnił Bogdan Koca.
Zaznaczył też, że jego zdaniem teatr nie powinien podawać przesłania jak na tacy, ale także nie jest dobrze, jeśli odbiorca zbyt długo musi się zastanawiać nad istotą dramatu. W „Głosach” choć nie wszystko wydaje się oczywiste, można doszukać się drugiego dna i wielu odniesień do rzeczywistości, którą mamy za oknem oraz w mediach.