Agnieszkę Kłos przywitała i przedstawiła Janina Hobgarska, dyrektor BWA. – Jest pierwszą cywilną kobietą, która po wojnie przeszła kanałami, którymi w sierpniu i wrześniu 1944 roku przemieszczali się powstańcy warszawscy. Naucza fotografii i dziennikarstwa w jednej z wrocławskich szkół – usłyszeli zebrani.
Jednak przede wszystkim Agnieszka Kłos jest pasjonatką historii Zagłady. Podkreśliła, by nie uważać jej za eksperta, bo nie jest zawodową historyczką. Zaznaczyła tymczasem, że pasja pozwala jej spojrzeć na dzieje bez rutyny profesjonalistów i dostrzec w wydarzeniach sprzed lat to, czego oni nie zauważają.
Prezentowany przez wykładowczynię temat to rzeka wydarzeń, postaci, tragedii, ale i radości dnia codziennego w obozach koncentracyjnych Auschwitz-Birkenau, a wszystko to widziane w sposób nietypowy, bo przez pryzmat muzyki. Niemcy jako naród zakochany w sztuce dopuszczali istnienie na terenie obozów nie tylko orkiestr, ale i zespołów jazzowych, grup kabaretowych, a nawet teatralnych. Muzykę traktowali także dosłownie – instrumentalnie: służyła nazistom pewnym ściśle określonym celom. Więźniowie, którzy występowali w orkiestrach, mieli nieco lepszy status, a widmo śmierci nie było dla nich tak realne, jak dla kolegów z baraków.
Agnieszka Kłos z zegarmistrzowską dokładnością przez lata– jak powiedziała – zbierała świadectwa tych, którzy przeżyli. Szukała materiałów w różnych archiwach, a swoją prezentację wzbogaciła imponującym zbiorem fotografii znalezionych dość niedawno temu, a przedstawiających zdjęcia „rodzajowe”, jakich w sumie zachowało się bardzo niewiele. To wszystko mieli okazję zobaczyć zgromadzeni w BWA.
Usłyszeli także nietypową „listę przebojów”: Agnieszka Kłos sięgnęła do archiwalnych nagrań muzyki, która w latach wojny była „trendy”. Niektóre przeboje wykonywano także w obozach śmierci. Wykładowczyni długo opowiadała o orkiestrach, które grały w Auschwitz i Birkenau. Bardzo szczegółowo przedstawiła orkiestrę żeńską opisując dokładnie losy jej dyrygentek, a zwłaszcza jednej Almy Rose, siostrzenicy samego Gustawa Mahlera. Znana przed wojną skrzypaczka z uwagi na żydowskie pochodzenie trafiła do obozu śmierci. Ale nie do komory gazowej, ale do orkiestry, którą prowadziła. Zmarła, bo najprawdopodobniej zatruła się śmiertelnie metylakiem, rozprowadzanym celowo przez strażników wśród więźniów.
Po co nazistom w obozie była muzyka? Marsze rytmizowały życie obozowe. W ich akompaniamencie więźniowie wędrowali do katorżniczej pracy i wracali z niej. Były dość szybkie, więc wielu wycieńczonych ludzi nie dawało rady iść w takim tempie. Brzmienie przebojów stwarzało także pozory normalności. Transportowani do obozu żydzi nabierali złudnej nadziei, że skoro gra muzyka, to na pewno przeżyją. Jak wiadomo, trafili do komór. A ci więźniowie, którym udało się ocaleć, znienawidzili popularne melodie, które kojarzyły im się z apogeum cierpień i obozową traumą. Były to, na przykład, symfonie Beethovena, w których lubowali się oprawcy.
Muzyka rozrywkowa była potrzebna esesmanom, kiedy wypoczywali. Podczas zakrapianych spotkań „zamawiano” zespół muzyczny, który przygrywał szlagiery. – To jeden z najbardziej tragicznych paradoksów obozowego życia: artyści grali swoim oprawcom, a siłą rzeczy – i jedni, i drudzy podporządkowywali się muzyce. Ona była ponad nimi – mówiła Agnieszka Kłos.
Więźniarki grające w orkiestrach miały symbolicznie zwiększone racje żywnościowe (dostawały szklankę mleka), ale i to nie uchroniło przed przypadkami omdleń podczas pokazowych koncertów. Co ciekawe – były one w obozach organizowane do pewnego czasu regularnie: osobno dla więźniów, osobno dla kadry. Kiedy grające kobiety mdlały na oczach inspekcji z Berlina, pozwolono im potem na odpoczynek w trakcie dnia. Wbrew pozorom, granie było wycieńczające: bywało, że orkiestra grała 12 godzin na dobę.
Agnieszka Kłos zebrała bardzo interesujące wiadomości i równie ciekawą ikonografię oraz literaturę muzyczną. Niestety, sposób prezentacji mógł pozostawić sporo do życzenia. Wykład trwał ponad dwie i pół godziny (i tak został skrócony), refleksje prowadzącej bywały chaotyczne, a nieumiejętność obsługi komputera dodatkowo rozciągnęła prezentację w czasie. To świetny materiał na dokument filmowy lub prezentację multimedialną z prawdziwego zdarzenia.