Takie pytania stawiali sobie radni Powiatu Jeleniogórskiego od kilku miesięcy, a podczas wczorajszej (11 czerwca) sesji Rady Powiatu zadali je Dolnośląskiemu Państwowemu Wojewódzkiemu Inspektorowi Sanitarnemu Jackowi Klakocarowi. Wcześniej sprawozdanie z rocznej działalności Powiatowej Stacji składała jej dyrektor, Ewa Czyżewska.
- Dokonujemy systematycznych kontroli czystości wody, oceniamy kilka tysięcy zakładów gastronomicznych, fryzjerskich, sklepów i firm przetwórczych – mówiła. - A warto wiedzieć, że w mieście i powiecie istnieje ponad 2 tysiące zakładów żywieniowych. Musimy reagować na informacje, nadsyłane także spoza Polski o konieczności wycofania wadliwych partii towarów, bo w tym względzie funkcjonuje wspólny system sanitarny UE. Doszło już do takich interwencji np. w przypadku rodzynek ze szkłem, lizaków ze szkodliwymi dla zdrowia barwnikami, czy zielonej herbaty z salmonellą. Badamy miejsca pracy, mierząc m.in. poziom hałasu, kontrolując częstotliwość kierowania pracowników na badania okresowe, itp. Corocznie w okresie przedwakacyjnym sprawdzamy czystość obiektów przeznaczonych dla wypoczynku, a w okresie wakacji – poziom sanitarny placówek wypoczynku dzieci. A corocznie w Kotlinie zgłasza się ok. 400 turnusów wypoczynkowych, tysiące uczestników kolonii i obozów. Osiągamy dobre wyniki w prewencji, bo ilość zachorowań z roku na rok jest zdecydowanie mniejsza mówiła.
Z tego sprawozdania wynikało ewidentnie, że praca terenowej PSS-E w Jeleniej Górze jest niezbędna. - Nie noszę się z zamiarem jej likwidacji – zapewniał dr Klekocar – ale zmiany w strukturach dolnośląskich są konieczne. Wszystko wokół się zmienia, w miejsce dziesiątek tysięcy małych sklepów powstają setki sklepów sieciowych, w rodzaju Netto, Lidl, Biedronka. To zupełnie inna sytuacja. Z jednej strony nie możemy utrzymywać m.in. obsługi księgowej, służb kadr, czy prawników dla małych stacji sanepidu, a z drugiej, jeśli nasi pracownicy stwierdzą nieprawidłowości w dużym sklepie, to do interwencji prawnej stawiają się w obronie wielkie kancelarie adwokackie z Warszawy, bo wielkie sieci stać na znakomitą obronę - wyjaśnia. - Małe stacje terenowe są wobec takich kancelarii bezradne. A konsekwencje finansowe są trudne do wyobrażenia. Mogę powiedzieć, że nieporadne formalnie, choć słuszne z punktu widzenia prawa interwencje w sprawie „dopalaczy” pochłonęły wiele milionów złotych w procesach sądowych. Moim zdaniem przyszłością są stacje regionalne, liczące 80 – 100 pracowników, bo dopiero wówczas są autonomiczne w swoich działaniach. I mocniejsze finansowo, czy organizacyjnie - wyjaśniał. - Nie może być tak – a zdarza się to często – że na kontrole wychodzą zespoły z papierem i kalką, bo albo nie stać ich na laptopy, albo nie umieją się nimi posługiwać. Nie może być też tak, jak się zdarza, że informatyk do obsługi komputerów w stacji pracuje na etacie kierowcy, a zimą jest „przy okazji” jest palaczem. Służba sanitarna musi być zwartą, skuteczną formacja, a taką się stanie, jeśli każda Stacja będzie relatywnie większa, niż dziś - podkreślał.
Z tak postawioną tezą nie godził się ani starosta Jacek Włodyga, ani wicestarosta Zbigniew Jakiel, ani wiceprzewodniczący Rady Powiatu Andrzej Sztando. - Nie zawsze „mniej kosztuje taniej” – mówił J. Włodyga. – Jeśli przyjmiemy, że najcenniejsze jest zdrowie i jego ochrona, to nie oszczędzajmy na szkoleniach i sprzęcie dla pracowników służb sanitarno-epidemiologicznych. Wzmocnijmy stacje istniejące, a nie wykreślajmy ich dlatego tylko, że generują koszty - .podkreślał starosta. – Trzeba znaleźć racjonalne rozwiązanie między kosztami, poczuciem bezpieczeństwa oraz jakością obsługi. Tego się nie osiągnie cięciami finansowymi. Rodzi się też pytanie: czy te niby większe stacje udźwigną nieporównanie większy zakres działań? - pytał wicestarosta.
- I z naukowego, i z praktycznego punktu widzenia – twierdził A. Sztando – nie wynika, że struktury większe są bardziej elastyczne. Może warto zrewidować te poglądy i rozstrzygać inaczej, biorąc choćby przykład z Wielkiej Brytanii, która wycofuje się z koncentracji podmiotów świadczących usługi publiczne. Tam uznali, na skutek doświadczeń własnych, że warto wprowadzić program, który nazwali „nowym lokalizmem”. Po euforii i zachłyśnięciu się korzyściami z koncentracji takich usług doszli do wniosków, że straty z tego tytułu są większe, niż pożytki finansowe i odstępują od tamtej reguły. Uczmy się na cudzych doświadczeniach, a nie popełniajmy własnych błędów - przekonywał.
- Jedno jest optymistyczne – skwitował J. Włodyga. – Czujemy się uspokojeni, że naszej, jeleniogórskiej stacji nie grozi likwidacja. Ale nie bronimy tylko naszych, partykularnych interesów, a całej zasady i idei pracy instytucji terenowych. Wnioskujemy o weryfikację tych decyzji, które mogą dotyczyć także Lwówka, Kamiennej Góry i innych miast - dodał J. Włodyga.