Witkacy, a właściwie Stanisław Ignacy Witkiewicz, należał do najbardziej niepokornych twórców minionego stulecia. Jego arcydzieło dramaturgiczne polskiej awangardy lat międzywojnia „Matka”, wypełnione sarkastycznym i zgryźliwym humorem, jako spektakl tworzy się na jednym konstruującym całość pomyśle, albo poprzez żmudne dochodzenie do efektu końcowego poprzez gruntowną analizę tekstu, interpretacji i postaci. „Matka” według Grzegorza Mrówczyńskiego zbudowana został na pomyśle ożywionym świeżo upieczonymi aktorami.
Postaciami pierwszoplanowymi jednej z najciekawszych sztuk w dorobku Witkacego są: Leon Węgorzewski (giętki i elastyczny Piotr Mrówczyński, absolwent Wydziału Aktorskiego Wyższej Szkoły Komunikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia w Warszawie) oraz jego matka Janina (zdystansowana w swoim stylu gry Maria Piotrowska), z domu baronówna Obrock, tytułowa Matka, podstarzała i zrujnowana wdowa-arystokratka po przestępcy powieszonym w Brazylii. Janina pije i narkotyzuje się. Ma do pomocy jedynie służącą Dorotę (ekspresyjna Edyta Orzoł). Pomimo tego, iż jest prawie ślepa, dzięki robótkom na drutach, zarabia na życie swoje i utrzymuje swego trzydziestoletniego ekstrawaganckiego syna - filozofa, myśliciela wieszczącego koniec cywilizacji. Narzeczoną Leona jest prowokująca i groteskowa Zofia Plejtus (świetna Marta Borys). Jego kochanką okazuje się być także Lucyna Beer - dyrektorka teatru (dystyngowana Monika Dybała).
Duch Wojciecha Węgorzewskiego, ojca Leona, w słomkowym kapeluszu, z szubienicą na szyi i cygarem (Damian Kwiatkowski pokazał w tej roli prawdziwy pazur), jest tutaj niejako łącznikiem między światem sceny a widza, wykładnikiem wszechogarniającej zmienności, odradzającego się życia w jego swobodnej postaci.
Zaharowana do granic wytrzymałości kobieta wkrótce umiera. Inscenizacja kończy się wspólnym odurzaniem się wszystkich postaci. A pełen niezrozumiałych dialogów i niepojętych skojarzeń, zaskakujących chwytów formalnych spektakl, w finale wyzwala z tekstu wielość jego znaczeń i harmonijnie łączy poetykę ekspresjonistycznego transu narkotycznego z groteskowością finałowego „balu duchów”.
Bez zbędnych dłużyzn, niekończących się monologów i bez wielu zawartych w tej sztuce myśli i diagnoz społecznych, dzięki połączeniu elementów realizmu, szyderczej satyry i witkacowskiej metafizyki, „Matka” Grzegorza Mrówczyńskiego nabiera nieoczekiwanych scenicznych barw. Wynik końcowy jest dość zaskakujący. Ten inny, młody, uwspółcześniony Witkacy powitany został przez jeleniogórską publiczność dość entuzjastycznie.
Grzegorz Mrówczyński jako reżyser debiutował na scenie Teatru im. Norwida (wtedy Teatru Dolnośląskiego), gdzie za dyrekcji Aliny Obidniak zrealizował tragedię Cypriana Kamila Norwida „Pierścień Wielkiej Damy, czyli Ex-machina Durejko” (1973). Potem na deskach jeleniogórskiego teatru wyreżyserował jeszcze: komedię Edwarda Redlińskiego „Konopielka” (1974; nagroda II stopnia na XV Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu), tragedię historyczną Cypriana Kamila Norwida „Cezar i Kleopatra” (1975; nagroda na I Opolskich Konfrontacjach Teatralnych) oraz dramat Adama Mickiewicza „Dziady (część III)” (1978). W latach 1997-2001 pełnił funkcję dyrektora naczelnego i artystycznego Teatru im. Norwida, reżyserując w tym czasie „Dziady” Adama Mickiewicza (1998), bajkę Kornela Makuszyńskiego „Przyjaciel wesołego diabła” (1998) i dramat Juliusza Słowackiego „Balladyna” (1999).