To pomysł dyrektora Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Łodzi, który ze stosownym wnioskiem wystąpił do Ministerstwa Infrastruktury. Szefa WORD przekonały statystki, z których wynika, że 40 procent przyszłych kierowców nie potrafi wykonać podstawowych zadań na placu manewrowym.
Według projektu, za pierwszą poprawkę zapłaciłby sam kursant, za drugą ćwierć kosztów dałaby autoszkoła. Trzecia kosztowałaby jej właściciela połowę, a czwarta – 75 procent, a pozostałe obciążyłyby rachunek placówki całkowicie.
Przeciwko takiemu rozwiązaniu, co oczywiste, oponują sami właściciele szkół jazdy oraz instruktorzy. Wskazują, że to nie oni są winni „rzeźni” na egzaminach, ale egzaminatorzy, którzy czepiają się drobiazgów i celowo stresują przyszłych kierowców, co zwiększa ryzyko pomyłki.
Ale wprowadzenie przepisu nie będzie łatwe, bo sprawa nie jest oczywista. Choć szkoły jazdy same mogą zaproponować takie rozwiązanie jako chwyt marketingowy. Wiąże się to ze sporym ryzykiem finansowym, ale na pewno przysporzy więcej klientów.
O problemie pisze weekendowa Polska Gazeta Wrocławska.