Śląska książka kucharska dla gospodarstwa domowego, wiejskiego i ziemskiego. Johann Gottfried Bergemann, Johann Gottlieb Dittrich
Czy wypróbowaliście już dość przepisów na JauerscherBratwurst, czyli jaworską kiełbaskę, którą polecaliśmy jakiś czas temu? Bo mamy dla Was zupełnie nowe, kucharskie polecenie.
Wydawnictwo Wielka Izera, przy inspiracji dr Łukasza Tekieli, dyrektora Muzeum Regionalnego w Lubaniu wydało ponad 200-stronicową „Śląską książkę kucharską” z początku XIX w. Autorem tłumaczenia jest Marcin Wawrzyńczak, założyciel wydawnictwa.
Pierwszego autora książki powinniście kojarzyć jako wspaniałego kronikarza miasta Mirsk („Opisanie i dzieje miasta Mirska na Śląsku”), ale jak się okazuje, był on także ogrodnikiem oraz aptekarzem, a stamtąd droga do kucharzenia już krótka. Zatem, do społu z drugim autorem, księgarzem Dittrichem, publikowali przez cały 1826 r. przepisy w odcinkach. Jakie? Są przepisy na zupy, mięsa i wędliny, drób i ptactwo, ryby, sosy i leguminy, warzywa i sery; nie zabrakło ciast, deserów, pomysłów na przygotowanie owoców i napojów, a także pięć przepisów na nalewki.
Czy da się je przygotować dzisiaj? To pytanie na pewno przychodzi na myśl wielu, którzy biorą książkę w swoje ręce. No pewnie, że tak. Chociaż stosowane miary, jak kwarta, funt, łut mogą utrudniać przygotowanie, autor tłumaczenia zadbał o stosowny przelicznik oraz indeks przepisów, które jasno wskazują, że dziełko nie jest tylko dokumentem epoki, ale ma wymiar praktyczny.
Brak jest zresztą w książce jakiegokolwiek wstępu, czy to o autorach, czy o epoce, z której pochodzą przepisy. Odczytuję to jednak tym bardziej, jako zachętę do podjęcia kucharskiej rękawicy – może to właśnie przede wszystkim smak potraw ma być wyrazem dawnej epoki.
Aha! „Ciasto z puszki” i „Kawa na sposób orientalny” kuszą już z kuchni swoim aromatem. Smacznego!
Książka dostępna w zbiorach Książnicy Karkonoskiej.
(JL)
Wyspa. Natasha Preston
„Niekwestionowana królowa thrillerów YA” – określił na okładce wydawca. Prowokacyjne, trzeba to sprawdzić – pomyślałam i po przeczytaniu mogę śmiało powiedzieć, że stwierdzenie jest trafne. Bardzo dobrze rozpisana akcja, autorka świetnie wykorzystuje ograniczoną przestrzeń wyspy, którą uczyniła sceną niemal wszystkich wydarzeń i sprawnie operuje słowem, budując w głowie czytelnika obrazowe, dotykające zmysłów opisy. Czytając, „czujemy” na plecach deszcz, „słyszymy” łopot ręcznika na wietrze, „widzimy” ślady krwi na dłoniach.
Na okładce wykorzystano dość ponure zdjęcie, ale ten hipnotyzujący fioletami ocean i jaskraworóżowe kwiaty zdecydowanie je ożywiają i wprowadzają element zaskoczenia (Jak to? Thriller i różowe kwiatki? Autorka pewnie czymś nas zaskoczy). Co do fabuły jest dość przejrzysta. Pewien miliarder kupił wyspę i umyślił zbudować na niej ekskluzywny park rozrywki. Przed otwarciem postanawia ją rozreklamować, sprowadzając na wyspę sześciu popularnych influencerów, którzy w zamian za darmowe korzystanie z rozrywek, będą promować to miejsce na swoich kanałach.
Zabawa zaczyna się rozkręcać, aż do momentu, gdy… znika jedno z nich. Sześciu zaproszonych, miliarder oraz czterech jego pracowników – czy to na pewno wszystkie osoby znajdujące się na Jagged Island? A może jest z nimi ktoś jeszcze? Odcięty od świata zakątek okazuje się śmiertelną pułapką.
Podoba mi się, że poznajemy tę historię z perspektywy Paisley, influenc erki opowiadającej w sieci o najgorszych zbrodniach i seryjnych morderstwach. Z jednej strony dużo w tym ironii, z drugiej otrzymujemy dzięki temu więcej ciekawych danych o prowadzeniu śledztwa, typowaniu mordercy itp. Charaktery jedenastu bohaterów bardzo się od siebie różnią, co sprawia, że z miejsca czujemy do jednych antypatię, a drugim gorąco kibicujemy, by udało im się przetrwać.
Ta książka nie raz Was zaskoczy. Dość szybko upatrzyłam sobie mój typ mordercy i pod koniec okazał się on trafny, co nie znaczy, że autorka pisze w sposób przewidywalny. Odkryłam jedynie ułamek zagadki, bo inne były motywacje i koligacje zabójcy, a puzzli było więcej, niż się z początku wydawało. Natasha Preston rzuca nam pod nogi liczne kłody, potrafi zasiać niepewność i podsuwać wątpliwe powiązania, które okazują się słuszne lub prawdopodobne hipotezy, które później trzeba uznać za fałszywe tropy.
Napięcie jest dawkowane w bardzo trafiony sposób. Podobny niepokój czułam, czytając „Dom na Wyrębach” Stefana Dardy. Jednak za ten finał miałam ochotę trzasnąć książką w stół (nie trzasnęłam, w końcu to własność Książnicy).
Bardzo polecam, w szczególności fanom thrillerów – nie zawiedziecie się. Nie tylko młodzież poczuje dreszczyk emocji, dorosły również znajdzie w lekturze sporo napięcia, tajemnic i nagłych zwrotów akcji.
Szukajcie „Wyspy” w dziale powieści, w Bibliotece Dziecięco-Młodzieżowej.
mkc
Książka, która naprawdę nie chciała być czytana. David Sundin
Książka zaczęła się od tego, że się skończyła, ale dziecko zauważyło, że ma jeszcze mnóstwo stron. Dorosły namówiony przez dziecko został przez książkę ugryziony. Dziecku się upiekło, bo dorosły stał się czujny. Zaczął uspokajać książkę, obiecała poprawę, pod bardzo dziwnym warunkiem. Może i książka już nie gryzła, za to stawiała przed dorosłym wyzwania. Świetna zabawa, chociaż dorosły nie był o tym przekonany. „Ale że serio?” Co Was czeka, jeśli sięgniecie po książkę, która nie chciała być czytana? Zabawa, główkowanie, zaskoczenie, śmiech, kręcenie głową i „niesłowliwą” książką, a może to był kapelusz?
Książka do czytania, oglądania, wypatrywania, szukania i zabawy, świetna do wspólnego czytania z dzieckiem, interaktywna i nieprzewidywalna. Krnąbrna jak szczęśliwe dziecko. Według mnie to Monty Python w krótkich spodenkach. Polecam na deszczowy letni dzień.
Książka dostępna w zbiorach Książnicy Karkonoskiej.
(JJ)