Zużyte strzykawki, zniszczone wózki, butelki, opakowania po wszystkim, buty, śmierdzące i zgniłe szmaty, opony – to tylko część „towaru”, który płynie z prądem rzeki Bóbr. Niektóre odpadki osadzają się na drzewach i brzegach cieku. Nikt ich nie sprząta. Wiele pochodzi jeszcze z ubiegłorocznej powodzi.
– Bóbr, który podobno ma drugą klasę czystości, cuchnie – mówi Jerzy Gołębski, który mieszka w pobliżu rzeki i codziennie chodzi z psem na spacery. – Taki widok blisko centrum miasta to po prostu wstyd. Kiedy wszędzie mówią o trosce o środowisko naturalne powinni to pokazywać jako antyreklamę miasta – dodaje zbulwersowany mężczyzna.
– Latem chciałem się nieco ochłodzić i zamoczyłem w Bobrze stopy. Następnego dnia dostałem wysypki. Kiedy było gorąco, widziałem jak wielu jeleniogórzan tapla się w rzece. Nie wiem, czym oni to przypłacili – opowiada inny jeleniogórzanin.
Od posprzątania rzeki umywają ręce zarówno miejskie firmy, jak i Polski Związek Wędkarski. Jego członkowie często łowią w rzece ryby, które jeszcze się tam uchowały. Wszyscy tłumaczą, że rzeka nie jest ich „własnością” i nie są na niej gospodarzami.
Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej we Wrocławiu, pod którego pieczą są wszystkie rzeki, także nie poczuwa się do obowiązku usunięcia nieczystości z brzegów Bobru.
Inni użytkownicy, choćby Jeleniogórskie Elektrownie Wodne, sprzątają lub promują akcje czyszczenia rzeki, ale nie na wszystkich odcinkach. I nie na tyle często, aby usunąć większość niesionych przez prąd wody brudów.
Według klasyfikacji Bobrem płynie woda II i III klasy czystości w zależności od odcinka. W żadnym przypadku nie nadaje się do spożycia, choć według hydrologów taki stan wody nie wyklucza życia biologicznego.
– Ryb jest sporo: nawet czystolubnych gatunków, czyli pstrągów i lipieni. Problem w tym, że mogły one przystosować się do niezbyt korzystnych warunków. Szkodliwe substancje może zawierać ich mięso. Osobiście ryb złowionych w Bobrze ani w jeziorze Pilchowickim nie jadam – mówi Sławomir Mazurczak, jeden z wędkarzy.