Przedstawienia rozrywkowe cieszą się od lat zazwyczaj bardzo dużą frekwencją, nie tylko w Teatrze im. Norwida. Dla bardzo wielu z tych widzów teatr rozrywkowy jest często pierwszym i jedynym teatrem w ich życiu, nie licząc teatru telewizyjnego. To, co zobaczą, kształtuje ich gust. I to uważają za estetyczną normę. Publiczność jest rozrywki spragniona. Ktoś, czyje życie jest szare i smutne, chce się w teatrze oderwać od tego, co go otacza: śmiać się, spotkać się z barwnymi postaciami. Treść zazwyczaj nie jest specjalnie ważna, tzn. ważna o tyle o ile jest w miarę dowcipna, bez dłużyzn i daje aktorom możliwość popisania się kunsztem. Ale tam grają gwiazdy, ulubieńcy publiczności, których samo pojawienie się na scenie wywołuje szmerek podniecenia wśród publiczności.
Być może licznie zgromadzeni widzowie chcieli zobaczyć, w jakiej kondycji jest Krystyna Sienkiewicz. Aktorka miała przecież 85% utraty wzroku, a została podleczona na tyle, że nadal śmiga po scenie. Zaczynała od Studenckiego Teatru Satyryków. Dzięki Agnieszce Osieckiej zadebiutowała w widowisku „Niech no tylko zakwitną jabłonie” w stołecznym Teatrze Ateneum im. Stefana Jaracza (1964). Olga Lipińska zaangażowała ją do „Gallux Show” i „Właśnie leci kabarecik” w roli panny Krysieńki. Po występie w programie napisanym przez Agnieszkę Osiecką „Tingel-Tangel”, zaproponowano jej dublowanie Giulietty Masiny w niemieckim filmie „Jons und Erdme” (1959). Zagrała w dwóch kultowych filmach: „Lekarstwo na miłość” (1965) i „Rzeczpospolita babska” (1969), w „To jest twój nowy syn” (1967) wystąpiła obok Danuty Szaflarskiej, Bogumiła Kobieli, Czesława Wołłejki i Wojciecha Pokory.
Widowisko „Harold i Matylda” ściągnęło na siebie uwagę też osobą Tomasza Ciachorowskiego, który, po rozstaniu z Lubuskim Teatrem im. Leona Kruczkowskiego w Zielonej Górze, pracował głównie przy popularnych produkcjach telewizyjnych („Złotopolscy”, „Majka”, „Linia życia”, „Pierwsza miłość” i „Misja Afganistan”). Ponadto na scenie wystąpili: Dorota Chotecka (pani Chasen), Hanna Kochańska (pokojówka Maria), Agnieszka Sienkiewicz (trzy narzeczone), Tadeusz Chudecki (doktor) i Dariusz Taraszkiewicz (ksiądz), który jest zarazem reżyserem spektaklu. Fabułę opowiada z megafonu Jan Kobuszewski (narrator) i czyni to z wielkim mistrzostwem.
Bohater sztuki Harold Chasen (bardzo naturalny Tomasz Ciachorowski) to introwertyczny, wrażliwy i inteligentny, ale upośledzony emocjonalnie młodzieniec. Pochodzi z tzw. dobrego, a dokładniej – z zamożnego domu. Ma jednak zaburzony kontakt z despotyczną matką (Dorota Chotecka). Chłopak nie przystaje do świata, szuka podstawowej relacji i spełnienia. Popada w depresję (nieustannie towarzyszą myśli samobójcze), z której trudno mu wyjść. Nie pomagają nawet wizyty u psychoanalityka (Tadeusz Chudecki).
Harolda fascynuje śmierć, lubuje się w odgrywaniu scen samobójstwa przed swoją matką, chodzi na cmentarze i uczestniczy w uroczystościach pogrzebowych. Na jednym z pogrzebów poznaje Matyldę (wciąż żywiołowa Krystyna Sienkiewicz), ekscentryczną staruszkę, która, choć ma nieco podobne hobby, ale w przeciwieństwie do Harolda kocha życie, jasne i beztroskie. Żyje tak jak chce żyć, ma swoją filozofię życia, która ujmuje młodego chłopaka. Pod wpływem wspólnie spędzonego czasu Harold zaraża się od Matyldy jej temperamentem, wyobraźnią i radością życia. Tymczasem matka chłopaka ma już dla niego trzy kandydatki (Agnieszka Sienkiewicz gra postacie celowo przerysowane) na żonę. Haroldowi żadna z nich nie przypada do gustu. Młodzieniec odrzuca propozycję ożenku i przed każdą kolejno odgrywa sceny samobójstwa (samospalenie, samookaleczenie i seppuku). Wreszcie chłopak oświadcza, że zamierza ożenić się z Matyldą i…prosi starszą panią o rękę. Słychać karetkę na sygnale. Matylda często wchodzi na drzewo, żeby lepiej widzieć świat. I odfrunąć.
Spektakl „Harold i Matylda” jest realizacją tekstu Colina Higginsa, w przekładzie Julity Grodek, o niekonwencjonalnym związku między młodym bogatym neurotykiem i pełnej radości życia staruszki reprezentuje wszelkie związki nienormatywne. W zmiennej, niestabilnej rzeczywistości, w której człowiek wrażliwy skazany jest na melancholię (czytaj: depresję) lub osamotnienie, potrzeba bliskości staje się jeszcze bardziej dojmująca. Pojawia się tylko pytanie, czy wynika to z rzeczywistego bankructwa idei kochania jako związku emocjonalnego, czy raczej z niezrozumienia jego istoty.