Najbardziej jednak widowiskowa była obsługa armat. To właśnie armatnie salwy, pióropusze ognia były tym, czym interesowała się przybyła na pokaz publiczność. I wcale widzom nie przeszkadzała zła pogoda. Deszcz był niczym w porównaniu z tym, co działo się na polu bitwy.
Rekonstrukcja to widowisko, ale jak było naprawdę? Otóż oddział ułanów Legii Polsko-Włoskiej pod dowództwem majora Piotra Świderskiego 14 maja 1807 roku stanął na nocleg w Strzegomiu. Gdy główne siły odpoczywały, zwiad pod dowództwem kapitana Fijałkowskiego wyruszył na objazd okolicznych wiosek, by zdobyć potrzebne zaopatrzenie. Na swojej drodze spotkali podjazd generała Charlesa Levebvre-Desnouettes. Ten natychmiast ich zawrócił i poinformował dowódcę o zbliżających się wojskach pruskich.
Dowódca prusaków major Karl von Losthin podążał ze swymi oddziałami w stronę Dobromierza. Wkrótce na drodze pomiędzy Starymi Bogaczowicami a Strugą wypatrzyły ich wojska francuskie, które natychmiast udały się w rejon Czerwonych Wzgórz. Teraz nie było wyboru. Trzeba było stoczyć potyczkę. Przynajmniej tak się wtedy wydawało. Szybko okazało się, że to będzie prawdziwa bitwa. Piechota pruska liczyła około tysiąca żołnierzy. O godzinie 11 otwarto ogień. Ułani nadwiślańscy ruszyli do boju. Pierwszym szwadronem dowodził kapitan Fortunat Skarżyński, drugim Kapitan Fijałkowski. Szarża ułanów rozniosła stanowiska pruskich strzelców. Do niewoli wzięto 13 oficerów i ponad 300 żołnierzy. Ze względu na duże straty po obu stronach miejscowa ludność uważa, że czerwony kolor ziemi w okolicy to zabarwienie krwią poległych żołnierzy.
Dzisiaj, po dwóch wiekach od tamtego wydarzenia, uważa się, że ułani Legii Polsko-Włoskiej dokonali spektakularnego zwycięstwa, które było zupełnym zaskoczeniem dla strony pruskiej. Nic też dziwnego, że ułani po przejściu liczącej 1800 km trasy z Neapolu za zasługi w walce zostali uhonorowani Krzyżami Kawaleryjskimi Legii Honorowej. Odznaczenia zostały wręczone podczas przeglądu wojsk w Bayonne 29 maja 1808 roku.