Wśród protestujących są dyżurne ruchu i zwrotniczowe - w sumie 6 kobiet, łącznie z przewodniczącą Związku Dyżurnych Ruchu Grażyną Koziołkiewicz. Od czwartku przyjmują tylko płyny, są osłabione, ale czują się dobrze.
- Odwiedzają nas koledzy z pracy, rodziny, przynoszą soki i wodę, wszyscy nas wspierają - mówią panie. - Decydujący będzie jutrzejszy dzień. Albo przerwiemy głodówkę, albo nie – dodają.
We wtorek ma dojść do spotkania z przedstawicielami rządu. Jeśli rozmowy nie zakończą się pomyślnie - głodówka będzie trwała nadal.
- Problem jest w tym, że PKL nie dostaje należnych pieniędzy - tłumaczą kobiety. – W ubiegłym roku mieliśmy dostać pieniądze na remonty. Efekty widać gołym okiem, torowiska są w opłakanym stanie. Pasażerowie wolą jeździć samochodami, autobusami, bo szybciej.
W najgorszym stanie są torowiska na trasach Jelenia Góra - Wrocław, Jelenia Góra - Lwówek Śląski i Jelenia Góra - Szklarska Poręba. Przykładowo do Wrocławia pociąg jedzie niemal 4 godziny. Przy dobrym warunkach trasę tę można pokonać samochodem w półtorej godziny. Na remont tylko tego kolejowego traktu potrzeba 1 miliard 140 tysięcy złotych.
- A gdzie reszta? – pytają protestujące. – Dla PKP priorytety to trasy Wschód-Zachód, Północ-Południe no i Warszawa. My to zaścianek.
Jeśli rząd przekaże pieniądze, Polskie Linie Kolejowe będą musiały je wykorzystać jeszcze w tym roku, więc liczy się czas. Pierwszy protest głodowy rozpoczął się w grudniu ubiegłego roku.
Zawieszono go, ponieważ pomiędzy Ministerstwem Transportu i Budownictwa, PKP S.A. oraz Sektorem Infrastruktury Związku Zawodowego Dyżurnych Ruchu podpisano porozumienie, na mocy którego PLK miały mieć zapewnione środki finansowe. Do dziś nie przekazano należnych pieniędzy wynikających z uchwalonych ustaw.
Przykładowo we Włoszech środki przeznaczone na transport kolejowy sięgają 300 tysięcy euro/1km linii kolejowej. W Niemczech jest to 91 tys euro, w Polsce- zaledwie 2 tysiące.
Tymczasem jeleniogórskie trasy stają się coraz rzadziej uczęszczanymi traktami kolejowymi na Dolnym Śląsku. PKP nie podają statystyk. Podróżni mówią, że chętniej wybierają połączenia autobusowe, aby wydostać się ze stolicy Karkonoszy do innych miejscowości w kraju.