– Wyszedłem na podwórko zawołać syna, który z kolegami stał obok przystanku – mówi świadek zdarzenia. – Nagle usłyszałem huk i zobaczyłem auto, które koziołkuje w powietrzu i leci w kierunku dzieci. Na szczęście uderzył w granitowy słupek a potem w krawędź wjazdu do sąsiada. Gdyby nie to, wpadłby w przystanek.
Młodzi świadkowie wypadku długo nie mogli dojść do siebie – Wypadł zza zakrętu jak szalony – mówili jeden przez drugiego – toyota która jechała z góry uciekła przed nim na pobocze. A ten pojechał po łukiem wpadł na garb, który od lat jest na środku jezdni zaczął się obracać i uderzył bokiem w słupek. Odbił się od brzegu strumienia i padł ma wjazd na podwórko.
Kierowca wysiadł o własnych siłach i usiłował zbiec, chociaż był zatrzymywany przez zbiegających się mieszkańców. Mówił że nic mu się nie stało, jednak kość wystająca z podudzia wskazywała na co innego.
Nie dziwi chęć ucieczki, skoro badanie alkomatem wskazała że miał w wydychanym powietrzu jeden promil alkoholu. Pasażer tkwił uwięziony w aucie z którego wyciekała benzyna. Uwolnił go dopiero ojciec jednego z chłopców, świadków wypadku.
Przyczyny i okoliczności zdarzenia bada policja. Kierowcy grozi kara więzienia.