Kiedy powstało Microexpressions?
Tak naprawdę znaliśmy się i graliśmy razem muzykę jeszcze długo przed Microexpressions. Początki tego projektu sięgają 2007 roku, kiedy to zaczęliśmy pracę nad naszą pierwszą epką, jeszcze w innym składzie. Zespół w obecnej formule istnieje mniej więcej od 2009 roku.
Skąd wzięła się nazwa zespołu?
Początkowo chcieliśmy mieć jakąś ciekawą, plastyczną, przynajmniej dwuczłonową nazwę – stąd, inspirując się książką „Dust of Far Suns” określiliśmy się mianem „Earth of Far Suns”. Z czasem jednak zmieniliśmy zdanie i postanowiliśmy nazwać się jakoś „zwięźle”, by ludzie nie musieli łamać sobie języka. Ktoś kiedyś zaproponował nam Microexpressions, a to doskonale pasuje do charakteru naszej muzyki.
A jak jest Wasza muzyka?
Muzyka ta czerpie inspiracje z bardzo wielu źródeł muzycznych i pozamuzycznych. Na pewno ma na nią wpływ to czego, po prostu, lubimy słuchać. Jest dla nas ważne żeby pozostawać na bieżąco ze wszystkim tym, co dzieje się aktualnie w szeroko-pojętym „świecie muzycznym”. Często bywamy na koncertach, słuchamy wielu płyt, interesujemy się przeróżnymi artystami i staramy się od początku, by to co gramy w jakiś sposób korespondowało z tym, co aktualnie robią inni. Jeżeli chodzi o gatunek muzyczny, czy tzw. „szufladkę”, można by było wsadzić nas do takiej z etykietką „progresywny pop” (śmiech).
Gdzie dotychczas koncertowaliście i jak wyglądają koncerty Microexpressions?
W 2010 roku graliśmy całkiem sporo koncertów w największych polskich miastach, a także w kultowym klubie 007 w Pradze. Może i tłumów nie było, ale udało nam się choć trochę pokazać przed polską i zagraniczną publicznością. Kilka koncertów uważamy za wyjątkowo udane. Zresztą, od początku staramy się, żeby nasze koncerty zawsze były jak najbardziej żywiołowe i oparte na szczerej, nieskrępowanej ekspresji.
Czy Wasza muzyka „się sprawdza”?
Raczej tak. Choć w założeniu jest to muzyka skierowana do wąskiego grona odbiorców, nasze koncerty przyciągają dość różnorodną publiczność. Słuchają nas zarówno młodzi, jak i trochę starsi; miłośnicy rocka i elektroniki; muzycy, ludzie zainteresowani muzyką w ograniczonym zakresie; „wszystkowiedzący” krytycy jak również ci, którzy najzwyczajniej w świecie skupiają się na przyjemności ze słuchania tego, co lubią.
Jak oceniacie kondycję tutejszej estrady, czy może raczej, sceny alternatywnej?
W sensie ogólnopolskim, ziemia jeleniogórska przyniosła kilku naprawdę znanych muzyków alternatywnych – m.in. Agim Dżeljilji czy Zmazik z zespołów Hurt / Oszibarack. Marek Napiórkowski (znany gitarzysta) czy Maciek Obara (jeden z najbardziej obiecujących młodych saksofonistów jazzowych) też pochodzą z naszych okolic. Trudno nam oceniać kondycję sceny alternatywnej w Jeleniej Górze patrząc tylko lokalnie. W chwili obecnej czuć, że są to rejony dziewicze, jeśli chodzi o inny rodzaj muzyki, niż muzyka dyskotekowa, ale wszystko jeszcze przed nami. Przecież nikt nie wie, jaka muzyka rodzi się teraz w garażu gdzieś w okolicach Dziwiszowa czy Cieplic (śmiech).
Wasze największe, dotychczasowe osiągnięcia?
Jesteśmy bardzo krytyczni wobec siebie, więc trudno nam mówić dosłownie o osiągnięciach. Na pewno, jednym z największych sukcesów Microexpressions są dobre recenzje naszej płyty „Deep Snow”. Możliwość występu na takich imprezach jak Seven Festival, Electric Nights czy koncert na żywo w Polskim Radiu również były dla nas dużym wyróżnieniem. Z drugiej strony każda osoba, która nas słucha to dla nas ogromna radość i powód do dumy. Tak naprawdę to chyba jeszcze nie do końca przyzwyczailiśmy się do tego, że ludzie nas słuchają i najchętniej poznalibyśmy każdego osobiście i uścisnęli mu dłoń.
Czy ktoś pomagał Wam się promować?
Dostaliśmy sporą pomoc z różnych miejsc – niezależnych mediów lokalnych i ogólnopolskich, portali internetowych, rozgłośni radiowych, organizatorów koncertów, a także osób, które, po prostu, lubią naszą muzykę i w taki czy inny sposób rozprzestrzeniają ją dookoła siebie. To wszystko zebrane razem przyniosło jakieś efekty.
Co jest największym problemem tych, którzy chcą się „przebić”?
Po pierwsze to, że nie wystarczy chcieć. Trzeba rzeczywiście robić coś co ma szczery przekaz i jest w stanie trafić do ludzi, sprawić, że to pokochają i będą się z tym utożsamiać, a następnie polecać wszystkim dookoła. Druga kwestia jest taka, że tzw. „rynek” muzyki alternatywnej w Polsce jest bardzo mały. W naszym kraju niemalże „nie istnieją” niezależni muzycy, którzy byliby w stanie utrzymać się tylko z grania, a to z kolei jest niezbędnym warunkiem do tego, żeby wspiąć się na jakiś profesjonalny, światowy poziom; znaleźć się na tej samej „półce” z najlepszymi zespołami. My dobrze wiemy, jak ciężko jest znaleźć przestrzeń twórczą i miejsce na rozwój po całym dniu spędzonym w pracy. Inną możliwością jest bardzo duża aktywność – nagrywanie płyt, występowanie z wieloma zespołami, pisanie muzyki do filmów, reklam itp. A nie każdemu taka droga odpowiada.
Dzięki za rozmowę.