Staw, popularnie zwany „hyclem” nie jest kryształowo czysty. Woda jest mętna i niemile pachnie. Przez cały rok pływają tam łabędzie. Okoliczni mieszkańcy dokarmiają ptaki, ale resztki niezjedzonych odpadów z domowych stołów gniją na dnie. Podobnie ptasie odchody.
Sanepid nie ma obowiązku badania jakości wody w gliniance, ale na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że taka ekspertyza nie wypadłaby pozytywnie. Wędkarze, którzy znają ukształtowanie dna stawu, wiedzą, że kąpiel w nim może być bardzo niebezpieczna.
– W niektórych miejscach, zwłaszcza od strony ulicy Mickiewicza, głębokość dochodzi do czterech metrów! Dno jest pełne gałęzi i metalowych, skorodowanych pozostałości po dawnej cegielni – ostrzega jeden z panów, który łowi ryby w stawie od ponad 20 lat.
Jednak to nie przeszkadza letnikom, którzy w sobotę i w niedzielę pluskali się w najbardziej niebezpiecznych miejscach tego stawu. Na jego brzegach nie ma odpowiednich znaków informujących o zakazie kąpieli. Nie było też patroli Straży Miejskiej, które pogoniłyby młodych ryzykantów i postraszyły mandatami. Za pływanie w zabronionym miejscu grozi co najmniej stuzłotowa kara.
Podczas wakacji nad stawem plażują całe rodziny, a dzieci taplają się w wodzie teoretycznie pod okiem rodziców. Proponujemy strażnikom miejskim częstsze inspekcje nad brzegami „hycla”.
Trzeba także zrozumieć tych, którzy szukają ochłody w wodach tego stawu. Mimo upałów żadne strzeżone kąpielisko nie jest czynne.