– Niewłaściwie wychowany amstaff jest jak tykająca bomba. W każdej chwili może rzucić się na właściciela, biorąc go za wroga ostrzega Polska Gazeta Wrocławska. Dziennik pisze o przypadku z Trzebnicy, gdzie mieszkańcowi Bydgoszczy przyszywano rękę, którą ogryzł mu jego „pupilek” Jerry.
PGWr zaznacza, że właściciel hodował psa od sześciu lat i żył z nim w wielkiej przyjaźni. Do czasu. Podczas świąt pies bawił się orzechem. Jego pan chciał go podnieść i wtedy amstaff kłapnął szczęką bydgoszczanina. Tylko dzięki umiejętnościom lekarzy z Trzebnicy zachował rękę.
Gazeta cytuje opinię tresera, który uważa, że amstaffa można wyszkolić, ale nigdy nie można być pewnym jego reakcji. Tym bardziej, że w Polsce wciąż służy bardziej jako zwierzę na postrach, a nie do towarzystwa. Są tacy właściciele, którzy cieszą się, że psy warczą na ludzi. – Nic dziwnego, że potem wyrastają z nich bestie – czytamy.
Aby mieć psa ras groźnych, trzeba mieć specjalne pozwolenie. Wydaje je magistrat, ale urzędnicy nie mają podstaw, aby „zbadać” psychiczne przygotowanie właściciela do hodowania w domu groźnej bestii.
W Jeleniej Górze na Zabobrzu wciąż postrach sieje mieszaniec amstaffa Klajzder. Właściciele nie są w stanie nad nim zapanować i pies rzuca się na mniejsze czworonogi i ludzi.
Kynolodzy ostrzegają, że mieszańce ras psów uznanych za groźne są szczególnie niebezpieczne.