Kupujemy buty. Z zakupu nie jesteśmy zadowoleni. Chcemy go zwrócić lub wymienić. Pojawia się problem. Pracownicy sklepu nie chcą tego uczynić. Dlaczego?
Jedna z naszych czytelniczek kupiła dziecku buciki w jednym ze sklepów obuwniczych w Jeleniej Górze. Wychodząc zauważyła na wystawie inne.
– Weszłam i zapytałam, czy mogę wymienić. Różnica w cenie wynosiła kilka złotych – opowiada klientka sklepu. – Usłyszałam, że nie wolno im przyjmować zwrotów, bo księgowa nie pozwala.
Ekspedientka tłumaczyła, że ma odgórne zalecenia, których musi się trzymać. Przy każdym zwrocie księgowa musi pisać, dlaczego dokonano zwrotu, i to jest największym problemem.
– Zapytałam wprost, jak to możliwe, że księgowa jest ważniejsza od pracowników sklepu, ale ekspedientka tylko rozłożyła ręce – śmieje się klientka. –To, że nie chciano mi wymienić butów, to trudno, nie kosztowały dużo, w końcu wzięłam obydwie pary, ale podany powód nie daje mi spokoju – dodała.
Jak mówi miejska rzeczniczka praw konsumenta Jadwiga Reder-Sadowska, rzeczywiście nie ma przepisu, który zobowiązywałby sprzedawcę do przyjęcia sprzedanej już rzeczy i zwrotu pieniędzy.
– Taka możliwość była ponad 10 lat temu – wyjaśnia pani rzecznik. Teraz zależy to tylko od dobrej woli sprzedawcy, a tej jak widać brakuje. Osobną sprawą jest tłumaczenie się księgową i papierkami. To zwyczajnie śmieszne i nie ma najmniejszego znaczenia prawnego.
Sposób kontaktu z klientami zawsze wpływa na wizerunek całej firmy. W dużych sieciach, np. Tesco, jest możliwość zwrotu towaru w ciągu 5 dni bez podania przyczyny.
Sprzedawca zawsze natomiast ma obowiązek przyjęcia reklamacji w przypadku, gdy towar ma wadę. Jest na to 14 dni.