W lasach grasują gangi, które na handlu zrabowanym świerkiem, brzozą i sosną robią niezły interes. U przestępcy za kubik bali można zapłacić dwa razy mniej niż w legalnie prowadzonym składzie
Pan Waldemar z Mysłakowic, dla którego drewno jest jedynym źródłem ciepła w domu, od października codziennie z wózkiem objeżdża pobocza lasów. – Nie jestem złodziejem! Zbieram porzucone gałęzie. Trafiają się grubsze konary. Starczy na ogrzanie mojego mieszkania, a na węgiel mnie nie stać – mówi mężczyzna. Do wózka zabiera też resztki drewna pozostawione przez drwali.
Złodzieje, którzy plądrują lasy, potrafią w kilka dni wyciąć kilkadziesiąt drzew. W ubiegłym sezonie dwóch rabusi wpadło na gorącym uczynku z łupem i piłą. Zajął się nimi sąd.
Jednak wielu ludziom przyłapanych w okolicach lasów z drewnem nie sposób udowodnić, że są przestępcami. – Mówią, że drewno znaleźli porzucone i sobie wzięli – tłumaczą policjanci. Mundurowi pobłażliwie traktują też tych, którzy tłumaczą, że ukradli drewno, bo nie mają pieniędzy na opał.
– Sprzedają pokątnie porąbane pnie dwa razy taniej. Wielu woli u nich kupować. A koniunktura się nakręca. Podrożał gaz i węgiel: coraz więcej mieszkańców pali drewnem w kominkach i piecach – mówi pan Robert (nazwisko do wiadomości redakcji). Sprzedawca zaopatruje się legalnie w drewno w nadleśnictwach. Złodziejska konkurencja sprawia, że na razie interes idzie marnie.
Bogdan Szumowski, komendant Państwowej Straży Leśnej w Nadleśnictwie Śnieżka przyznaje, że w lasach działają nie tylko prości złodzieje, ale i gangi, które za pomocą specjalistycznego sprzętu wycinają potężne dęby i wiekowe buki. Grupy są dobrze zorganizowane. Przyjeżdżają ciężarówkami i – podobnie jak złodzieje samochodów – mają dziuple. Tam składowane są potężne pnie, kradzione na zamówienie.
Kradzione dęby i buki to cenny materiał do produkcji mebli i forniru.
Strażnicy i leśnicy są często bezsilni. Jest ich za mało, aby przypilnować tysięcy hektarów lasów. Złodzieje często kradną drewno, które już jest gotowe do sprzedaży i ustawione w stosach przez firmy pracujące dla nadleśnictw.
Złodzieje panoszą się też w lasach, które nie należą do nadleśnictw, ale do miast i gmin. W okolicach Jeleniej Góry to najczęściej tereny dawnego poligonu przy ulicy Sudeckiej, lasy w rejonie Staniszowa i Siedlęcina. – Policja ma do wyboru: albo zapewnić bezpieczeństwo ludziom, albo drzewom. Wybieramy to pierwsze. Nie mamy możliwości ustawienia patrolu przed takimi lasami – wyjaśnia oficer operacyjny.
Straż leśna będzie prowadziła kontrolę punktów sprzedaży drewna. Jeśli handlujący nie mają dokumentów zaświadczających legalny zakup towaru, będzie on uważany za trefny. Sprawa trafia na policję.
Z kolei nadleśnictwa chcą zniechęcić do kradzieży i wycinania drzew oferując za niewielkie pieniądze tak zwane drewno gałęziowe, które dobrze spala się w piecach i kominkach. Zainteresowany musi jednak sam zatroszczyć się o zbiórkę opału i jego pocięcie oraz transport.