Straty powstałe w wyniku zniszczenia ujęcia podczas sierpniowej powodzi przekraczają 500 tysięcy złotych. Według burmistrza Ejnika to efekt źle prowadzonej gospodarki leśnej.
Zdaniem włodarza Piechowic leśnicy w górach nie czyszczą strumieni, które podczas intensywnych opadów deszczu zamieniają się w rwące rzeki niosące dziesiątki powalonych drzew.
Ejnik dodał, że zrywka drzew prowadzona jest nieudolnie. Dlatego w lasach powstają koryta, którymi spływa woda w przypadku bardziej intensywnych opadów.
Jak podaje PRW, Nadleśnictwo w Szklarskiej Porębie zarzuty burmistrza Ejnika uważa za absurdalne. Szefowa nadleśnictwa Zyta Bałazy powiedziała, że taką argumentację słyszy już drugi raz, ale nie jest ona zgodna z prawdą.
– Zrywka prowadzona jest za pomocą koni, a las jest naturalnym tworem, gdzie drzewa obumierają i trzeba je jakoś z jego terenu wywieźć – dodała.
Leśnicy przekonują, że szlaki zrywkowe są terenem nasadzeń, które skutecznie zapobiegają erozji i gwałtownemu spływowi wód z górskich lasów. Z. Bałazy powiedziała rozgłośni, że specjalne wyciągi, które w powietrzu transportują ścięte lub obumarłe drzewa, są bardzo drogie. Montuje się je tam, gdzie bardzo trudno jest poradzić sobie ze zrywką.
Tymczasem w Piechowicach wciąż są kłopoty z bieżącą wodą. Naprawa ujęcia potrwa jeszcze kilka tygodni i będzie kosztowała ponad pół miliona złotych. Według rozgłośni samorządowcy ubezpieczyli urządzenia po przykrych doświadczeniach z poprzednich powodzi.