Pan Władysław (nazwisko do wiadomości redakcji) prowadzi małe gospodarstwo przy ul. Orkana. Lisy porwały mu już kilka kur i narobiły szkód w ogródku, głównie zniszczyły grządki. – Zaczaiłbym się na takiego ze strzelbą, ale nie mam żadnej broni – mówi. A na lisa innego sposobu chyba brak.
Na okolicznych łąkach często widziało się kuropatwy i zające. Teraz tych zwierząt prawie nie ma. Pożarły je lisy. Tych, zdaniem mieszkańców, przybywa z roku na rok i są coraz bardziej bezczelne.
Lisy są także widywane pośród bloków na osiedlu Zabobrze.
Jak mówi Eugeniusz Ragiel, starszy inspektor Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, lisów jest więcej, bo nie mają w naturze wroga. Przestał nim być nawet człowiek.
Populacja zwiększyła się przez akcję rozrzucania szczepionek przeciwko wściekliźnie. Lisy zjadają ukryte w kąskach lekarstwo i stają się bardziej odporne, a myśliwym nie opłaca się polować na tego drapieżnika.
Powód? Unijne przepisy. Zgodnie z nimi, aby wykluczyć wściekliznę, łeb upolowanego lisa trzeba dać do przebadania lekarzowi weterynarii. I to na koszt samego myśliwego. Skończyła się moda na lisie futra i kołnierze, więc łowczy polują na lisy znacznie rzadziej, bo im się to nie opłaca.
Potwierdza to myśliwy Henryk Kocioł. – Lisa traktujemy często jako szkodnika, ale nie można na niego polować wszędzie. Nie jest możliwy odstrzał tych zwierząt w pobliżu ludzkich siedzib. Ze zrozumiałych względów nie ma tam obwodów łowieckich – mówi myśliwy.
Ustawa o ochronie zwierząt nie precyzuje, co robić ze zdrowymi, wolno żyjącymi, dzikimi zwierzętami wchodzącymi ludziom w paradę. Jedynie rolnicy, którym szkód na polach narobiły dziki, mogą domagać się odszkodowań od Polskiego Związku Łowieckiego. I tylko pod warunkiem, że na ich polach wyznaczone są obwody PZŁ.
Lisy są także groźne z powodu bakterii, które zawarte są w ich moczu. Zbieracze jagód nie powinni ich jeść bez dokładnego umycia. Obsikane przez lisa owoce po konsumpcji prosto z krzaka mogą być powodem bardzo przykrych dolegliwości.