Wódz Francuzów w okresie nieszczęsnej batalii 1813 r. odwiedził Lwówek Śląski, jadał w gospodzie „Pod Czarnym Krukiem”. Ponoć tam doszło do zdarzenia, które odczytano jako złą wróżbę, choć nikt nie śmiał o tym napomknąć cesarzowi. Ów, wznosząc kielich, nie zauważył, że odpadł od niego cesarski monogram… Czy to był zwiastun klęski, kiedy to prawie 3.000 jego żołnierzy utonęło w nurtach Bobru w okolicach dzisiejszych Płakowic? Zepchnięci do rozpaczliwej obrony nie mieli szans. Wprawdzie nie dowodził nimi wówczas Napoleon, tylko jeden z jego generałów, ale klęska była ewidentna.
Ale pamięć o Napoleonie pozostała, m.in. w formule obelisku na lwóweckim rynku i w spotkaniu, jakie Stowarzyszenie „Srebrna Dolina” z Mojesza, organizuje już od pewnego czasu. Są coraz bardziej okazałe, skupiają uwagę nie tylko miejscowych.
Na polach Mojesza spotkały się w ostatni weekend m.in. dwa oddziały – I pułk strzelców konnych z I baterią artylerii konnej z Sobótki i I batalion II pułku piechoty z I baterią artylerii pieszej z Krotoszyc (Legnickie). Oddano salut honorowy na lwóweckim rynku, złożono kwiaty pod obeliskiem Napoleona, a później dwukrotnie odbyła się rekonstrukcja bitwy.
- W Polsce prawie dwa tysiące ludzi, zafascynowanych epoką napoleońską rekonstruuje takie zdarzenia, pieczołowicie odnawia mundury, odbudowuje stare karabiny skałkowe, armaty… - powiedział Andrzej Xawery Kociński z Gdańska, były oficer Wojska Polskiego, dziś emeryt, dla którego historia XIX w. stała się życiową pasją. – Jest kilka mocnych ośrodków, głównie wspieranych wojskiem, a właściwie słuchaczami uczelni wojskowych, to znaczy Warszawa z WAT-em, Łódź, czy Gdańsk. Sam reprezentowałem marynarkę wojenną. Ale te rekonstrukcje bitew to nie tylko zabawa w żołnierzy, to przede wszystkim przypomnienie, że dawne wojny miała jednak inne przesłania, niż te z XX w., kiedy szło wyłącznie o fizyczną eliminację nie tylko żołnierzy, ale i ludności cywilnej.
- Ważny jest też cały ceremoniał bitewny. Staramy się pokazać, jak strzelcy ładowali broń „na siedemnaście tempów”, jak to pisano w regulaminie. Do karabinów skałkowych ładowano przecież proch, osobno do lufy, osobno na panewkę, osobno stemplowano nabój… Krzemień uderzał o stal, na proch wysypany na panewce padała iskra… albo i nie padała. Proch tam był, albo i go nie było, gdy wiał silny wiatr. Strzelec musiał pracować nie tylko rękami, ale i rwać zębami ładunki prochowe, a że w papierowych tubach były umieszczone też kule, to… spluwał nimi, celując wprost w lufę, bo przecież strzelby skałkowe ładowano od wylotu lufy. Grasowali „flankierzy”, którzy byli kimś w rodzaju strzelców wyborowych i usiłowali robić zamieszanie, celując w oficerów przeciwnika. Do boju ruszali też werbliści… - dodaje Andrzej Xawery Kociński.
Na polach Mojesza pojawili się ludzie w przeróżnych mundurach z tego okresu – artylerzyści, oficerowie gid (przewodnicy), wachmistrze, woltyżerowie (wbrew wyobrażeniom współczesnym nie byli to jeźdźcy konni, a piechota, sprawnie posługująca się karabinem, i in. Zrekonstruowano obozowisko, warty. Wyjaśniła się też geneza słowa „flejtuch”.
- To czarna chusta – powiedział A.X. Kociński – którą miał na szyi każdy żołnierz. Służyła i do wycierania lufy, i do czyszczenia karabinu, ocierania potu z twarzy, a była też rwana zębami, na małe kwadraciki, bo z jej skrawków robiono na polu bitwy „przybitkę”, którą uszczelniano wylot lufy, by dać odpowiednią siłę kuli. Ta chusta w końcu bitew brudna była niemiłosiernie, i nazywano ją flejtuchem, stąd utarło się powiedzenie, że „flejtuch” to synonim takiego właśnie sponiewierania.
Rekonstrukcja bitew najczęściej odbywa się (poza Chojnikiem, ale tam dotyczy innych czasów) daleko od Jeleniej Góry. Spotkanie pod Mojeszem jest wyjątkiem, więc Stowarzyszenie „Srebrna Dolina” zaprasza za rok wszystkich zainteresowanych. A w okolicach Jeleniej Góry śladów po wojskach Napoleona nie brakuje, bo i w Gryfowie Śląskim, i w Proszówce, w Skale pod Lwówkiem, w Gronowie pod Zgorzelcem można jeszcze sporo ich znaleźć. Fanów bitewnych zmagań zapraszamy do poszukiwań.