– Nazywam się Kowalski, a nie „numer 10” – powiedział nam niezadowolony licealista z Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 1. Oczywiście nazywa się inaczej, ale prawdziwego nazwiska nie poda. Boi się zemsty ze strony nauczycieli.
Ale ani on, ani jego koledzy nie chcą być nazywani „numerami”. – To się źle kojarzy. Jak z obozem koncentracyjnym, czy domem poprawczym. Poza tym mamy imiona, nazwiska. Nauczyciele, którzy mają być przykładem na kulturalne zachowanie, zupełnie o tym zapominają – usłyszeliśmy.
– Do odpowiedzi numer 7, 11, 18 – kto z nas, już starszych nie pamięta tego zawołania, które padało z nauczycielskiego stołka?
– 21! Jak ty się zachowujesz! – usłyszała od jednej z uczących inna gimnazjalistka.
Pedagodzy jednak nie widzą w tym nic niestosownego. – Każdy uczeń ma przypisany numer w dzienniku. Widnieje on także na świadectwie – usprawiedliwia się jedna z polonistek, ale także prosi o niepodawanie swojego nazwiska.
Tymczasem zdaniem językoznawców sprawa jest dość poważna. – W językowej honoryfikatywności (formy zwracania się do drugiej osoby – red.) uczeń jest zawsze podrzędny wobec nauczyciela. Ale zastępowanie nazwiska numerem jest co najmniej niesmaczne – tłumaczy Jadwiga Huszcza. – W polszczyźnie ogólnej niezbyt grzeczne jest także zwracanie się po nazwisku. „Kowalski!, do tablicy!, „Co robisz, Nowak?”, „Malinowska, nie ściągaj!” – to formy dopuszczalne, ale świadczące o tym, że nauczyciel traktuje uczniów dość pogardliwie i patrzy na nich z bardzo wysokiej pozycji – usłyszeliśmy.
W trosce o dobre obyczaje językowe najlepiej zwracać się po imieniu. To buduje szacunek dla pedagoga i może wzmocnić jego więź z uczniem.