Jeleniogórska „Intryga i miłość” rozgrywa się w pasiece. Główni bohaterowie, ugodzeni strzałą Amora: Luiza Miller (przekonująca Anna Ludwicka) i Ferdynand (udana kreacja Piotra Żurawskiego) przeżywają swoje miłostki pośród brzęczenia pszczół krążących wokół uli. Wśród tych owadów znana jest hierarchia ważności i nie ma możliwości buntu: robotnice znają swoje miejsce, zna je także królowa matka.
W świecie ludzi ten porządek społeczny bywa zwichrowany. Ferdynand, chłopak z elity (syn Prezydenta, który wszystko zawdzięcza protekcji ojca) zakochuje się w Luizie prostej dziewce (córce muzyka) i dla sukcesu miłości obojga gotów jest na wszystko. Ale dla Luizy ten swoisty mezalians uczuć jest nie do przełknięcia. Na „dobry wieczór” zapycha się jabłkami, które – kaszląc przeraźliwie – na oczach widowni zwraca. Zgryzione jabłka leżące na foliowym, pociętym worku są przez czas jakiś elementem scenografii.
Jabłko – symbol owocu zakazanego – wydaje się niestrawne dla prostej panny, która – choć kocha „na zabój” przystojnego Ferdynanda, zdaje sobie sprawę z niewłaściwości tego uczucia. W wyższych kręgach nie ma jednak miejsca na wolność uczuć. Prezydent (świetny Bogusław Siwko!) ma już dla swojego syna kandydatkę na żonę: bogatą Lady Milford, metresę możnowładców (brawurowa Małgorzata Osiej-Gadzina), dla której panicz jest „smacznym” miłosnym kąskiem do zaspokojenia żądz kobiety w sile wieku.
Szczera miłość staje wobec intryg szczegółowo zaplanowanych przez prezydenckiego doradcę Wurma (twardy Robert Mania). Ten z pomocą knowań zaakceptowanych przez Prezydenta, przekupuje ojca Luizy Millera (brawa dla Piotra Konieczyńskiego!), który w końcu trafi do celi. Szantażuje dziewkę, która wbrew sobie pisze list do Ferdynanda, w którym wypiera się uczuć i wzbudza u chłopaka egoistyczną zazdrość. Miesza we wszystko próżnego i amoralnego szambelana von Kalba (gościnnie Grzegorz Sowa, powinien popracować nad francuskim akcentem, z którym mówi), transwestytę i homoseksualistę.
Zasiana przez Wurma intryga uderza we wszystkich bohaterów. Lady Milford po ataku furii spowodowanej miłosnym zawodem dostaje realistycznych torsji (wymiociny – niestety – to jeden z motywów przewodnich inscenizacji). Ferdynand, przekonany o miłości między szambelanem a Luizą, wsadza transwestytę do ula, gdzie pszczoły żądlą go niemal śmiertelnie. Zrezygnowana para młodych kochanków wypija truciznę „wypaliwszy” wcześniej papierosa. Bez dymu i ognia. Szkoda, że reżyserka zbyt dosłownie zrozumiała zakaz palenia w gmachu Teatru Norwida: bohaterowie zaciągają się na „sucho”, co w zestawieniu z realizmem torsji pozostaje w wyraźnym dysonansie.
Wśród „trupów” pozostają Prezydent, Miller i Wurm, którzy szukają winnych usprawiedliwiając swoje postępowanie i broniąc swoich postaw. Choć doprowadzili do tragedii, pozostają wierni egocentryzmowi, którego napiętnowanie jest wyraźnym i ponadczasowym przesłaniem schillerowej sztuki.
Kto wybierze się na jeleniogórską „Intrygę i miłość” , może się z początku rozczarować. Trzeba jednak przyznać, że śmiała inscenizacja Raduszyńskiej wciąga: ograniczona do minimum scenografia, ascetyczny podkład „muzyczny” a właściwie głośniejsze lub cichsze brzęczenie pszczół nie przerastają formą treści sztuki, którą śledzi się nawet w pewnym napięciu budowanym stopniowo, jak w dobrym thrillerze. W sumie: dobry prognostyk na ten sezon Sceny Dramatycznej Teatru Jeleniogórskiego im. Norwida.
Premiera sztuki dziś o godz. 19 na scenie studyjnej przy ul. Wojska Polskiego 38. Spektakle grane będą także w sobotę i w niedzielę o tej samej porze.