Współczesny kominiarz różni się od tego, którego starsze pokolenie pamięta ze szkolnych podręczników. W swojej trudnej pracy wykorzystuje nowoczesne technologie, ale tradycyjne metody są także bardzo skuteczne. Bogusław Kamiński, mistrz kominiarski z trzydziestoletnim stażem, pracuje u swojego zięcia Rafała Peciaka. Paradoksalnie pan Bogusław jest nauczycielem Rafała, który tym szlachetnym rzemiosłem zajmuje się dopiero czwarty rok. Kiedy pomyślnie zda egzaminy, zostanie czeladnikiem, a jak szczęście dopisze po kolejnych czterech latach – mistrzem.
Mistrz ma prawo nosić cylinder, ale dziś rzadko można zobaczyć kominiarza w takim nakryciu głowy, chyba że na czyimś ślubie lub przy pozowaniu do zdjęcia. Najczęściej wszyscy – od pomocnika kominiarskiego poprzez czeladnika do mistrza – z przyczyn praktycznych noszą mniej twarzowe kepliki, coś w rodzaju toczka. Na terenie Jeleniej Góry działa około dziesięciu mistrzów kominiarskich, ale każdy z nich ma uczniów, są też czeladnicy. Zwykle, jak w przypadku panów Bogusława i Rafała, jest to rodzinny interes. Żeby zostać kominiarzem trzeba terminować u mistrza, tak jak to się dzieje w opisywanej sytuacji i zdać egzaminy albo ukończyć szkołę zawodową, ale pan Bogusław nie jest pewien, czy w Polsce obecnie takie działają. Kiedyś na pewno była w Gdańsku. Tylko niektóre czynności mogą wykonywać uczniowie, czy czeladnicy i zawsze pod okiem doświadczonego mistrza.
Na pytanie, czym palić w piecu czy kotle CO zimą, pan Bogusław poważnie odpowiada, że dobrej jakości paliwem. Jeśli to jest drewno, to powinno być sezonowane co najmniej dwa lata i nie iglaste. Owszem, jest to paliwo przyjazne dla środowiska, ale czasem źle spalane. Jeśli nie jest wystarczająco suche, zawarta w nim woda łączy się z dymem i tworzy bardzo niebezpieczną smołę, która potrafi skutecznie zaczopować przewód kominowy. Stąd tylko krok do tragedii: gazy mogą nawet go rozerwać, bo palący się komin osiąga temperaturę nawet tysiąca dwustu stopni Celsjusza.
Czasem trzeba wykonać tak zwane gracowanie komina, czyli szlifowanie od góry, aby go doczyścić i poszerzyć. Dotyczy to szczególnie domów starych, budowanych jeszcze w dziewiętnastym i dwudziestym wieku. Ówcześni budowniczowie projektowali nierzadko stropy drewniane, nie cementowane. Bardzo często jest to zarzewiem pożarów. Żeby czuć się bezpiecznie, należy w ciągu sezonu grzewczego przeprowadzić czterokrotne czyszczenie kominów dymnych: przed rozpoczęciem sezonu, dwukrotnie w trakcie sezonu grzewczego i na jego zakończenie. Mówi o tym prawo budowlane, ale jeśli ktoś pali mokrym drewnem, to częstotliwość tego procesu się zwielokrotnia. Jeden raz w roku powinniśmy sprawdzać kanały wentylacyjne i dwukrotnie w roku urządzenia gazowe podłączone do przewodów kominowych, na przykład piece z otwartą komorą spalania.
Pan Bogusław i pan Rafał odradzają samodzielne czyszczenie przewodów dymnych. Z prostej przyczyny – jest to niebezpieczne, poza tym nie każdy potrafi wykonać to poprawnie. Nie wystarczy ciężarek, czy kupiona w markecie szczotka. Często takie szczotki są przeznaczone tylko do wyczyszczenia pieca. Mają sztywne druty i w przewodzie mogą po prostu utknąć. Kominiarze mają szczotki, które są bardzo elastyczne, do tego kule o różnym ciężarze, liny, lusterka, latarki. Pozwala to na dotarcie do niemal każdego miejsca w kominie.
Na pytanie o to skąd wziął się przesąd o przynoszeniu szczęścia, pan Bogusław uśmiecha się. Przywołuje starą piosenkę o kominiarzu Johnnym, ale opowiada też inną historię. Przesąd ten przywędrował z Anglii – jak w okolicy pojawiał się kominiarz, to nie było odtąd pożarów i to było szczęściem. Taką anegdotę w podręczniku dla przyszłych czyścicieli kominów przytoczył Antoni Heryszek, niezwykle zasłużony w tym zawodzie.