Codziennie pogotowie ratunkowe wyjeżdża kilka razy do ludzi, którzy upojeni do "nieprzytomnosci" leżą na chodnikach i drogach. Często płacą za to podatnicy.
Jeden wyjazd do osoby, która nie jest ubezpieczona, kosztuje średnio ponad trzysta złotych. Na miejsce wzywana jest jeszcze jednostka straży miejskiej lub policji.
W poniedziałek na chodniku na przeciwko stacji Miller przy ulicy Wolności, mimo dość wczesnej pory, około godz. 10. 45, legł pijany mężczyzna.
– Pijak nie był w stanie sam się podnieść – relacjonuje świadek zdarzenia. Całą sytuację zauważył przejeżdżający patrol policji, który zatrzymał się i zawiadomił pogotowie. Kilka minut później na miejscu zdarzenia był już ambulans.
Takich wyjazdów w pogotowiu ratunkowym w Jeleniej Górze odnotowuje się nawet ponad dziesięć tygodniowo. Najmłodsi, do których wzywana jest pomoc, mają niespełna 16 lat. Najstarsi – ponad siedemdziesiąt.
Większość osób będących w stanie upojenia alkoholowego, do których wyjeżdżają karetki, jest dobrze znana jeleniogórskim pracownikom pogotowia. Po pomoc najczęściej dzwonią koledzy nietrzeźwych, przypadkowi przechodnie czy jednostki policji lub straży miejskiej. Lekarz decyduje o dalszej procedurze postępowania z pijanym.
– Po przyjeździe karetki na miejsce zdarzenia każdy nietrzeźwy jest badany – mówi zastępca dyrektora do spraw medycznych, Maciej Kaczmarek. Jeśli lekarz nie stwierdza żadnych obrażeń, nietrzeźwy zabierany do izby zatrzymań, gdzie zostaje przetrzymany do czasu wytrzeźwienia.
Jeśli „pacjent” jest w stanie głębokiego upojenia, lub ma jakiekolwiek urazy ciała, karetka odwozi go do szpitala na obserwację.
Wielu nietrzeźwych to dodatkowy kłopot zarówno dla szpitala, jak i służb ratowniczych. Dzieje się tak już od dwóch lat, kiedy zlikwidowano miejską izbę wytrzeźwień, dokąd trafiali upojeni alkoholem mieszkańcy Jeleniej Góry i okolicznych gmin.