– Kolejne doświadczenie za Teatrem im. Norwida: odwiedziny w Zittau oraz wystawienie „Czarnej Maski” Gerharta Hauptmanna w Pana reżyserii. Jakie wrażenia wywarła sztuka?
Bogdan Koca: – Spektakl był prezentowany w ramach Polsko-Niemieckich Dni Teatru, które w tym roku odbywały się pod hasłem „W gości u przyjaciół”. Został bardzo dobrze przyjęty. Nie zliczę, ile razy aktorzy wychodzili do ukłonów, bo brawa były nieustające. Dodajmy, że było to pierwsze po wojnie wystawienie „Czarnej maski” w tej części Niemiec i to w dodatku w Teatrze im. Hauptmanna. Tekst był tłumaczony symultanicznie. Niemcy nas bardzo dobrze przyjęli, był bankiet i zawiązały się przyjaźnie między aktorami. Nazajutrz odbył się także panel dyskusyjny na temat „Teatr wzdłuż granicy”. Rozmawialiśmy o przezwyciężaniu różnic i nieznajomości między naszymi narodami, które przecież ze sobą sąsiadują.
– Wszystko pięknie, ale lokalna prasa skupiła się raczej na przykrym incydencie, do którego doszło w hotelu, gdzie dwaj pracownicy teatru upili się i mocno narozrabiali. Jak Pan ustosunkuje się do tego wydarzenia?
– Ten incydent na pewno nie przyniósł nam chluby z winy dwóch indywiduów, którzy tamtego dnia nie potrafili zapanować nad swoimi słabościami i upili się. Pokreślę jednak, że doszło do tego poza czasem pracy, choć pracownicy byli w delegacji i przez cały okres pobytu reprezentowali teatr. Wcześniej cały zespół techniczny pracował świetnie i wzbudził podziw u Niemców. Scenografia została zmontowana o godzinę szybciej niż w naszym teatrze. Niemcy chwalili pracowników sceny i byli pod wrażeniem. Nawet były plany wspólnej wymiany i współpracy.
– Stawia się Panu i Pańskiemu zastępcy zarzuty, że nie potrafiliście „zapanować nad zespołem”. Co Pan na to?
– Takie zarzuty są nie na miejscu. Przypomnę, że do incydentu doszło w nocy. Czy mam każdego pracownika pilnować w pokoju? W tym czasie byłem na innej sztuce i kiedy wróciłem i zastałem to, co zastałem, od razu podjąłem decyzję najpierw o zawieszeniu, a potem o dyscyplinarnym zwolnieniu tych ludzi z pracy.
– I co dalej? Czy ta sprawa wpłynie negatywnie na relacje teatru z Niemcami?
– Ten incydent wywołał współdziałanie i konsolidację całego zespołu. Zwolnienie tych ludzi było czymś naturalnym. Niemcom było przykro i współczuli nam, co wyraźnie okazali. A po wizycie nasze relacje stały się jeszcze bardziej intensywne i w perspektywie mamy kolejne zaproszenia.
– Jedna z gazet zatytułowała artykuł o tej sprawie „Pijacka promocja Jeleniej Góry”, a incydent określiła „skandalem”. Czy słusznie?
– Chciałbym zauważyć, że do tego żenującego i niepotrzebnego incydentu doszło w hotelu i nie miało to nic wspólnego z wydarzeniem artystycznym, które w komentarzach medialnych w Polsce niemal pominięto. Tego nie można nazwać nawet „wpadką przy pracy”, bo do wszystkiego doszło „po godzinach”. Spektakl „Czarna Maska” został gorąco przyjęty i zyskał pozytywne recenzje. W tym była promocja, a nie w marginalnym wydarzeniu spowodowanym przez dwóch indywiduów, którzy nie potrafili tamtego dnia się odpowiedzialnie zachować.
– Jaka jest obecnie kondycja Teatru im. Norwida? Jakie są plany?
– Mamy bardzo dobrą sytuację. Od stycznia zagraliśmy ponad 60 spektakli, które obejrzało ponad osiem tysięcy widzów. Średnio na jednej sztuce mamy 120 osób na widowni. Teatr ma w tym roku 50 tysięcy złotych "na plus". Aktualnie zaczynają się próby do „Portretu” Mrożka w reżyserii Krzysztofa Jaworskiego. Premiera – 12 czerwca. Sezon zakończymy 25 czerwca „Rozmowami przy wycinaniu lasu” Stanisława Tyma w reżyserii Tomasza Mana.
– Dziękuję za rozmowę.