Pisaliśmy o kłopotach Eweliny Buczyńskiej z ulicy Mickiewicza, która od kilku lat walczy z zagrzybionymi ścianami. Co roku wraz z córką i wnuczkiem zbijali tynk i odgrzybiali scianę preparatem. W tym roku jednak nie jest w stanie sama poradzić sobie z tym problemem.
– Jestem po dwóch udarach mózgu, od 19 lat mam cukrzycę – skarżyła się nam pani Ewelina. Nie jest w stanie już sama nic zrobić, a rodzina też nie ma zbyt dużo czasu.
– W tym roku w styczniu zwróciłam się z prośbą o pomoc do ZGL-u. Nie dostałam żadnej odpowiedzi, a pracownik administracji pojawił się dopiero w czerwcu. Ocenił sytuacje i do tej pory nikt się nie pojawił – dodaje.
Po naszej interwencji starszy inspektor d/s technicznych Paweł Garbarczyk, jeden z pracowników ZGL „Południe”, obiecał, że zajmie się tą sprawą. Do tej pory nic się jednak w mieszkaniu pani Eweliny nie zmieniło.
– Nikogo nie było, nic nie zrobili – mówi starsza pani.
Grzyb jak był tak jest, a lokatorka dusi się z powodu fetoru. – Spać nie mogę. Kiedyś przynajmniej okna mogłam otworzyć na dzień i na noc. Teraz, kiedy noce są już coraz chłodniejsze, nie wiem, jak będę dalej żyć z tym grzybem – dodaje.
P. Garbarczyk tłumaczy, że jest zbyt wiele takich mieszkań, żeby zrobić to od razu.
– Mamy teraz ponad setkę pozalewanych mieszkań i tylko trzech pracowników, to co można zawojować? – pyta.
– Do tego jeden z nich jest na urlopie. Ja tylko daje zlecenia, a pracownicy je wykonują. Nie mam wpływu na to, kiedy wyrobią się z pracami – dodaje.
Pani Ewelina nie jest jedyną oczekujacą na pomoc ze strony ZGL „Południe”. Leokadia Drzewińska z ulicy Nowowiejskiej od trzech lat wysyła pisma z informacją o zapadającej się podłodze, grzybie na ścianach.
Sąsiedzi pani Leokadii w tym samym czasie zgłaszali, że przecieka dach. Im również obiecano naprawę usterek.
– Obiecali nam telefonicznie zająć się tą sprawą – opowiada znajoma pani Leokadii. – Starsza pani nie jest w stanie załatwić już nic na mieście, więc sama poszłam do administracji. Zapytałam, co w związku ze zgłoszeniem zagrzybionej sciany. Usłyszałam „lokatorka już przecież nie żyje, tak mi ktoś powiedział". Byłam zbulwersowana i zaszokowana – opowiada.
– Jak widać urzędnicy czekają na naszą śmierć – mówi pani Leokadia. To rozwiązałoby ich problem.
– To nie nasza wina, że miasto nie ma pieniędzy - tłumaczy Paweł Grabarczyk. Postaramy się usuwać awarie sukcesywnie. Brakuje środków, aby zatrudnić dodatkowe osoby.
– Jak zwykle jest jasne wytłumaczenie – komentują mieszkańcy. Nie ma pracowników, pieniędzy, deszcze były i po problemie. Ludzie mieszkają w zagrzybionych, sypiących się mieszkaniach. Trzy lata temu nie było powodzi i nie było stu mieszkań do remontu. Były jednak obietnice tak jak teraz – podsumowuje jedna z lokatorek zagrzybionego mieszkania.