Mieszkańcy są przerażeni i zastanawiają się, gdzie się przeprowadzą, gdy budynek się zawali. Mur oporowy, który uległ zawaleniu, był de facto samowolą budowlaną poprzedniego właściciela posesji i został postawiony, aby uchronić przed podmyciem skarpę przez wody rzeki Wrzosówki. Urzędy nie chciały mu pomóc, więc inwestycję wzniesiono samodzielnie i co tu dużo mówić amatorsko. Konstrukcja ta chroniła domy kilkanaście lat przed szkodliwym działaniem rzeki. Sprawą – pomimo monitów – nie zainteresował się administrator rzek w powiecie jeleniogórskim, czyli Dolnośląski Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych we Wrocławiu. W międzyczasie konstruktor samowolnie zbudowanego muru tragicznie zmarł.
Spadkobiercy, załamana śmiercią rodzina, nie wiedzieli co dalej z tym zrobić. Dwa miesiące temu, gdy runęła część tego muru na granicy działek, po posprzątaniu terenu i pozostawieniu skarpy przez obecnych właścicieli oraz sporządzeniu protokołu przez urzędników z Inspekcji Nadzoru
Budowlanego i DZMiUW we Wrocławiu o zagrożeniu, niewiele więcej zrobiono. Obecni właściciele zostali wezwani do sporządzenia ekspertyz budowlanych zarówno muru oporowego jak i swojego budynku.
Ponadto zostali pouczeni o tym że samowolę (mur oporowy) należy zalegalizować, co sprowadza się do wykonania projektu budowlanego oraz przedłożenia go w celu uzyskania pozwolenia na budowę. Takie pozwolenie wydaje się wtedy nawet dla budowli powstałej dawno temu, pozwala to
nanieść budowlę na mapy geodezyjne itp. Można zapytać, co w tym takiego ciekawego? Otóż to że spadkobiercy nie odziedziczyli żadnego muru: w ich dokumentach spadkowych, mapach geodezyjnych i dokumentacji działki oraz budynku nie ma słowa o murze oporowym!
I nie może być o nim słowa, bo nie znajduje się on w granicach odziedziczonej działki. Rzeka Wrzosówka, nad którą pieczę trzyma Dolnośląski Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych we Wrocławiu, obejmuje w całości również mur oporowy będący samowolą budowlaną. Tak więc obecny właściciel posesji nie ma wręcz prawa prowadzić jakichkolwiek prac na tym terenie.
Morałów z tej opowieści można wyciągnąć wiele, jednak jeden jest najbardziej istotny: to na właścicielu gruntu spoczywa obowiązek i odpowiedzialność za jego stan. Szczęśliwie nikt nie ucierpiał fizycznie w incydencie, nie licząc zniszczonych drzew. Wydaje się, że katastrofa była do uniknięcia, jednak urzędy uprawiając spychologię, mogły się do niej przyczynić.