Tam wciąż czuć dawne klimaty targowania: cena nie jest ostateczna, targu można dobić. I kupić można też wiele. Może nie wszystko, jak na legendarnym bazarze Różyckiego w Warszawie. Tam, po znajomości, sprzedawano nawet dyplomy ukończenia wyższych studiów. I gorące pyzy. Jeleniogórski ryneczek ma tylko pozorną zbieżność nazwy, bo mieści się przy ul. Różyckiego.
Siedem lat temu część kupców z Kilińskiego przeniosła się tu i trzyma się do dziś. Choć konkurencja nie śpi. Ryneczek jest otoczony dużymi sklepami. Rondo, Jubilat, Lidl, a ostatnio – Biedronka. Na razie nic nie wskazuje jednak na jego agonię – jak prorokowano wiosną, kiedy zaczęto budować pawilon portugalskiej sieci Jerónimo Martins. Tylko stragany, na których niegdyś oferowano warzywa, wyludniły się. Handlowcy przekonują jednak, że to tymczasowe. – W sezonie stoiska są prawie wszystkie zajęte – usłyszeliśmy w piątek.
A mieszkańcy? Mimo niedogodności (mrozu, deszczu, błota, kurzu) wciąż wolą poszwędać się między straganami. I to nie tylko starsi, choć to główni klienci zabobrzańskiego ryneczku.
W piątek po godzinie 12 znacznie więcej ludzi było na bazarze niż w pobliskiej Biedronce.
Choć targowiska miejskie żywcem przenoszą człowieka w XIX wiek, mają się dobrze. Nie dodają miastu piękna, bo budy są dobrane zupełnie przypadkowo i niektóre w stanie fatalnym, ale cieszą się powodzeniem.
Warto wiedzieć, że za czasów PRL w tym miejscu planowano budowę sali konferencyjnej, tak zwanego kinoteatru, którego na Zabobrzu bardzo brakowało i brakuje. Zwieziono nawet żelbetonową konstrukcję, ale plany unicestwił kryzys gospodarczy. Ciekawe, jak by wyglądało to miejsce, gdyby spełnił się cud socjalistycznej gospodarki planowej lat Polski Ludowej…