Takim osobliwym przypadkiem jest niejaka Dorota K. z Jeleniej Góry, o której przebiegłości doniosła ostatnio prasa.
Ze względów nieznanych na egzamin dojrzałości wysłała opiekunkę do dziecka, która miała podrobiony dowód osobisty. Świetnie sobie poradziła i świadectwo maturalne zdobyła.
Oszustka wcześniej ukończyła edukację w szkole średniej, nie podchodząc wówczas do matury, co „uczyniła” po paru latach. Między nią, a zastępczynią nikt nie zauważył różnicy.
Dorota K. z kwitem w ręku dostała się na jeleniogórski wydział Akademii Ekonomicznej, gdzie spokojnie przez pięć lat studiowała. Wtedy, poprzez donos osoby „życzliwej” wyszła na jaw sprawa maturalnego przekrętu.
Powiadomiono prokuraturę. Śledczy jednak mogli niewiele, ponieważ po pięciu latach sprawa uległa przedawnieniu.
Na nic wysiłki oświatowych urzędników. Okazało się, że „lewej” matury nie można anulować, bo nie ma odpowiednich przepisów. Co innego, gdyby abiturientka posługiwała się ściągą, lub inną zakazaną pomocą naukową… Uczelnia nic nie mogła zrobić, ponieważ w świetle prawa, mimo niekorzystnych eksperyz grafologicznych, trefna matura wciąż była ważna.
Tak oto bohaterka całej przygody szczęśliwie dobrnęła do końca studiów, napisała i obroniła (podobno osobiście) pracę magisterską i przed nazwiskiem dumnie nosi trzy literki bez kropki.
Taka sytuacja to kolejne wyzwanie do pogonienia swoich podwładnych dla ministra edukacji Romana Giertycha. MEN wciąż dopracował regulacji prawnych, które mogłyby unieważnić nieuczciwie zdany, a w tym przypadku wyłudzony, egzamin maturalny…
Tegorocznym maturzystom naśladownictwa przypadku pani K. oczywiście nie polecamy.