Za protest medyków mogą słono zapłacić pozostali pracujący w szpitalach ludzie, w tym także pielęgniarki. Niektóre decyzje podejmowane przez strajkujących uderzają lub mogą uderzyć bezpośrednio w lecznice.
Protest lekarzy trwa już czwarty tydzień i nie widać jego końca. W Jeleniej Górze do końca tygodnia nie będzie wiadomo, czy medycy złożą wypowiedzenia z pracy, jak zapowiadali. Komitet strajkowy czeka, aż będzie ich co najmniej 80 procent. Na razie jest ponad 60.
Lekarze, którzy wahają się, czy podpisać wypowiedzenie, mają o tym zdecydować ostatecznie w najbliższych dniach.
Wówczas zostanie podjęta decyzja co do dalszej formy protestu. Nie jest wykluczone, że lekarze zorganizują się, na przykład, w spółdzielnię, która będzie udzielała usług medycznych.
Dyrektor szpitala Maciej Biardzki ubolewa, że placówka strajkuje. Choć zaznacza, że nie praca lecznicy nie jest zupełnie sparaliżowana. – Szpital udziela pomocy w przypadkach bezpośredniego zagrożenia życia pacjenta. Działają niektóre poradnie, na przykład, onkologiczna. U dzieci wykonywane są szczepienia ochronne.
Dyrekcja placówki najbardziej obawia się zaostrzenia formy protestu, która już jest stosowana w niektórych szpitalach na Dolnym Śląsku i w Polsce. Lekarze odmawiają wypełnienia dokumentacji medycznej potrzebnej do rozliczeń z Narodowym Funduszem Zdrowia.
– W ten sposób uderzają wyłącznie w szpital – argumentują dyrektorzy.
Maciej Biardzki apeluje do związkowców, żeby zaniechali tej formy protestu.
Szpital jeleniogórski wciąż jest zadłużony. Komornika pozbył się w lutym i utrzymuje się głównie dzięki wsparciu NFZ.
– Jeśli w następnych miesiącach nie dostaniemy pieniędzy z NFZ, padniemy – mówił Biardzki podczas spotkania dyrektorów strajkujących szpitali we Wrocławiu.