Odszedł nagle, nie zdążywszy się pożegnać. To nieodżałowana strata dla naszej stacji, ale przede wszystkim głęboki smutek w naszych sercach.
Jacek był niezwykle utalentowanym, doświadczonym, zaangażowanym w pracę dziennikarzem . Pasja, wrażliwość i umiejętności sprawiały, że Jego interwencje reporterskie dotykały serc słuchaczy. Pracował z nami nieprzerwanie przez 30 lat.
Ale nie tylko profesjonalizm definiował Jacka. Był też kolegą, na którego można było liczyć, gotowym wesprzeć, poradzić. Przez wiele lat Jacek był nieodłączną częścią naszego życia. Wspólnie dzieliliśmy chwile radości, smutków, sukcesów czy wyzwań. Był obecny we wszystkich ważnych momentach, zarówno tych zawodowych, jak i wielu osobistych. Jego odejście pozostawiło ogromną pustkę.
Dziś, gdy z głębokim smutkiem żegnamy Jacka, jednocześnie jesteśmy wdzięczni, że był w naszym życiu, wdzięczni za te wszystkie lata, które spędziliśmy razem. Dziękujemy za bycie naszym wsparciem, filarem działu informacji.
Jacku, odszedłeś za szybko, niespodziewanie… ale zostawiłeś w naszej wdzięcznej pamięci i sercach dobre wspomnienia. Dziękujemy.
Jednocześnie pragniemy złożyć kondolencje najbliższym Jacka: żonie Joannie i synom. Wiemy, jak ciężko musi być Wam teraz przetrwać ten trudny czas.
Jesteśmy z Wami w smutku przy pożegnaniu męża, ojca, przyjaciela...
Dziękujemy Ci, Jacku, za wszystko. I do spotkania kiedyś, gdzieś… po drugiej stronie.
Przyjaciele z Muzycznego Radia
Bieganie to dłuższe życie. Polecam wszystkim. Choćby przez kilka chwil dziennie, byle regularnie. Dla zdrowia.
Kolejni Przyjaciele, którzy odchodzą z tego świata, nie dali się niestety wciągnąć w czyste, sportowe życie.
Jacek Sałaputa też. Bardzo mi Go brakuje. Byliśmy kiedyś blisko zawodowo i prywatnie.
Razem pracowaliśmy, razem chodziliśmy na mecze i po knajpach, razem piliśmy. To Jackowi zwierzyłem się jako pierwszemu z kumpli, że zostanę ojcem. Siedzieliśmy wtedy na krawężniku pod stadionem praskiej Sparty, przed jej meczem Ligi Mistrzów z Chelsea. Pamiętam jak dziś. Wrzesień 2003.
Gdy obawiałem się, że hulaszczy tryb życia wykończy mnie, poprosiłem Jacka, by 2 kwietnia 2006 towarzyszył mi w ostatnim pijacko-nikotynowym rejsie po Jeleniej Górze. Jak zawsze można było na Niego liczyć. Skończyliśmy nad ranem gdzieś na Pocztowej. To wtedy wypaliłem ostatniego papierosa.
Kilka lat wcześniej, gdy jeździliśmy razem reporterskim szlakiem, Jacek był wysportowany, a ja otyły i palący. Jeździł namiętnie na rowerze i dbał o dietę. Tylko suchych, kultowych (jak mawiał) kabanosów sobie nie odmawiał w Karpaczu, w spożywczym przy głównej ulicy były kiedyś pyszne.
Ale potem, z powodu złego zapięcia stopy podczas długiej jazdy na rowerze, doznał bolesnej kontuzji. Porzucił kolarstwo i nie wrócił już do niego z taką intensywnością, jak wcześniej. Miał jeszcze zrywy koszykarski i piłkarski.
Był do bólu lojalny. Nigdy nie zachował się wobec nikogo jak świnia. Ale jak ktoś mu nie pasował, to nie ukrywał tego.
Był Facetem z Klasą.
Pochodził z Wałcza, zanim trafił do radia w 1994, zajmował się różnymi sprawami. Jeździł regularnie pohandlować do Budapesztu. Najpierw pociągiem, a że interesy szły dobrze, z czasem przesiadł się do samolotu.
Do Jeleniej Góry trafił przez Monachium, gdzie pracując w restauracji poznał Asię. Przyjechał do niej do Jeleniej i już został na zawsze.
Gdy przestałem na stałe pracować w mediach, nasze szlaki się rozeszły. Choć nie widywaliśmy się często, nasza znajomość do końca została żywa. Ostatni raz rozmawialiśmy długo prywatnie 4 grudnia.
Mieliśmy do siebie pełne zaufanie. Znaliśmy swoje tajemnice. Jacek moje zabrał na tamten świat. Zrobię tak samo z Jego tajemnicami. Mam przeczucie, że gdy i mnie szlag trafi, znowu się spotkamy i - jak za dawnych lat - pójdziemy w tango.
Leszek Kosiorowski
Czytaj więcej TUTAJ.