Podatnicy pokryją część deficytu Miejskiego Zakładu Komunikacyjnego, ale pasażerowie za bilety zapłacą tyle samo. Radni nie wyrazili zgody na zwyżkę cen, dlatego koszty funkcjonowania firmy zostaną rozłożone równo na wszystkich.
Milion czterysta tysięcy złotych trzeba będzie przelać z budżetu miasta do kasy MZK. Zakład chciał część tych kosztów pozyskać z kieszeni pasażera poddając radzie miasta do głosowania odpowiednią uchwałę zmieniającą taryfy opłat. Dałoby to przewoźnikowi 200 tysięcy złotych.
Radni na wtorkowej sesji nie zgodzili się na taką podwyżkę. Przeciwni byli wszyscy poza klubem Platformy Obywatelskiej. – Odrzucenie tej propozycji to błąd, bo nowa taryfa porządkowała w pewien sposób sytuację w MZK. Też krytycznie podchodziłem do niektórych zapisów, ale podwyżka była potrzebna – powiedział nam radny Wiesław Tomera, szef komisji rozwoju.
Zdaniem opozycji podwyżka nie przyniosłaby oczekiwanych korzyści dla przewoźnika, a jednocześnie uderzyłaby po kieszeni mieszkańców. A tak decyzja rajców dotknie finansowo wszystkich, nawet tych, którzy autobusami nie jeżdżą. Tymczasem liczba pasażerów systematycznie spada: w ciągu sześciu lat aż o trzy miliony osób. A koszty utrzymania molocha rosną. Przede wszystkim drożeje paliwo. MZK odczuwa też podwyżki płac dla pracowników, które ci wywalczyli ubiegłorocznymi zapowiedziami strajku.
Nowa taryfa proponowała bilety okresowe imienne, wakacyjne oraz na okaziciela. Za bilet normalny pasażer musiałby zapłacić 2,30 złotych, a za ulgowe: 1, 25 zł (lokalny) oraz 1, 15 (ustawowy).