Szkice piórkiem. Andrzej Bobkowski
O tym autorze mogę mówić nawet obudzona w środku nocy. Niech no tylko nadarzy się okazja! Ostatnio przypomniano jego osobę ze względu na kolejną rocznicę śmierci, ale śmierć tak do niego nie pasowała! Może dlatego zabrała go tak wcześnie. Trudno znaleźć w polskiej literaturze pisarza, który tak kochał życie we wszystkich jego przejawach i cieszył się nim, cokolwiek przyniosło. Równie mocno wielbił wolność i niezależność. Nigdy nikomu nie udało się go wziąć na przysłowiowy garnuszek, ale cena samodzielności finansowej była wysoka. Pewnie dlatego tak niewiele po nim pozostało, między innymi ta książka, w zasadzie biblia dla jego wielbicieli: dziennik z okresu wojny spędzonej we Francji, głównie podróży rowerowej z Carcassonne do Paryża. Można analizować go na tysiąc sposobów i żaden nie wyczerpie całości zagadnienia, a tym bardziej urody tekstu, dowcipu, energii, świeżości poglądów, oczytania i erudycji diarysty. Ale dzisiaj pojawia się dla tego fragmentu: „7.8.1944 Warszawa zamieniła się w piekło. Walczy właściwie cała ludność. A Rosjanie przyglądają się. Jak Niemcy wyrżną Polaków, to Rosjanie zajmą Warszawę. Będzie to zawsze o kilkadziesiąt tysięcy najlepszych obywateli mniej, czyli o kilkadziesiąt tysięcy przeciwników komunizmu i sowieckiej Polski mniej. To już jest całkiem jasne. Kto wie, czy pokolenie polskie, które śpiewało ‘Kto mi powie, że Moskale są to bracia nas Lechitów, temu pierwszy w łeb wypalę pod kościołem Karmelitów’, nie miało racji... Nie umiem powtarzać w kółko ‘jakoś to będzie’ i nigdy nie potrafię uważać Moskali za braci nas, Lechitów. I co nam się wydaje? Otworzyć jakikolwiek komunikat i wszędzie tendencja do przemilczania Warszawy, kłopot. A tam w Warszawie, ci biedni chłopcy i te dziewczęta na pewno myślą, że cały świat spogląda na nich i wydaje im się, że umierają na oczach świata. Polska, to nie tylko problem dla Polaka, to problem dla świata, który mąci wszystkim spokojny sen. Bądźmy szczerzy, ale tak naprawdę: emigracja, to nie ucieczka dla Polski, to ucieczka od Polski, od grobów, od nieszczęść, od ciągłych próżnych wysiłków. Ucieczka od ciągłego kłopotu, od ciągłej pracy bez wynagrodzenia, od entuzjastycznej śmierci. Można chować się za wiele pozorów, na dnie pozostaje zwyczajne i bardzo ludzkie uczucie prawa do szczęścia”. Książka dostępna w zbiorach Książnicy Karkonoskiej. (KH)
Przez rzekę. Andrzej Stasiuk
Robotnicze przedmieścia, upał, niedzielna msza „Idźcie ofiara spełniona”, przemijający czas, który z wiekiem przesuwa dalej w tył kościoła i te zawstydzające dziewczyny. Stasiuk nie mógł przecież wiedzieć, że nie tylko dziewczyny zawstydzały. Lubię panujący tu klimat, całkiem swojski i czytelny, odpustowy. Inny świat, tak o nim napisał, inny, ale bezpieczny. Czasem z mszy u św. Wojciecha na Zabobrzu uciekało się na Wiejską, też przez rzekę.
Ale dziś więcej o chodzeniu do biblioteki. Czas akcji: pierwsza połowa lat siedemdziesiątych. Mnie jeszcze nie było na świecie. „Kobiety nosiły krótkie spódnice i buty na grubych, niezgrabnych podeszwach” - moja mama wspominała, że nazywali je „na słoninie”. Ulicami jeździły ogórki. Była też biblioteka z półką „D” tuż przy podłodze. Idealna perspektywa dla trzynastolatka, widok na zbyt piękną kobietę. Na jej nogi. Z „Braćmi Karamazow” pod pachą, wychodził rozmarzony, by wrócić i dokonać zwrotu.
W bibliotece Stasiuka czas się zatrzymał, są w niej filcowe kapcie, ciche dzień dobry, szklanka z herbatą, woń perfum jej, podglądanej zza półek fizyczno-chemicznych lub w prześwicie między O i R.
Któregoś dnia piękna bibliotekarka zniknęła, przyszła nowa, która nieustannie czytała. Ta miała piękną duszę. Dla niej układał książki w wyrafinowany zestaw. Potem przyszła moda na drewniaki i długie spódnice…
„Lecz biblioteki nie zmieniły się wcale […] We wszystkich królowały bibliotekarki. Wtedy już czytałem Baudelaire’a i w każde drzwi wchodziłem bez dawnego drżenia. Ale poczucie, że kobiecość nierozerwalnie łączy się z lekturą, już nigdy mnie nie opuściło. […] Bibliotekarki powtarzają jedynie gest Ewy: podają chłopcom owoce z Drzewa Poznania i gest ten będzie trwał aż po ostatecznych kres czasów, czyli po kres bibliotek. […] Biblioteki, w których pracują mężczyźni, mają w sobie coś z urzędu. Przychodzi się do nich załatwić konkretną sprawę i wychodzi. Nie pojawia się pragnienie, by powrócić. Borgesowska wizja Raju i Wieczności jest ponura i nieruchoma. Labirynt zatrzaśniętych i stłoczonych historii wiedzie nas na kolejne piętra kolejnych działów i bytów, lecz cisza korytarzy podobna jest do ciszy śmierci. Nic nie ożywia tych otchłani. Ani stukot obcasów, ani zapach perfum, ani szelest sukni”.
Tak to widzi Andrzej Stasiuk. Po kilkudziesięciu stronach przedmiejskich, powolnych, z Nadią i Wasylem dodając „Tutaj za rzeką, to wszystko jeszcze trwa” Ja też tu jeszcze chwilę potrwam. Przypilnuję czarnego psa. Książka dostępna w Książnicy Karkonoskiej. (JJ)
Dom w butelce. Rozmowy z dorosłymi dziećmi alkoholików. Agnieszka Jucewicz, Magdalena Kicińska
Autorki „Domu w butelce. Rozmowy z dorosłymi dziećmi alkoholików” zabierają nas w świat, w którym dzieci musiały szybko dorosnąć, w rzeczywistość, gdzie wstyd, poczucie hańby, odrzucenia, smutek, często głód i brud towarzyszyły bohaterom na co dzień. Książka ma formę wywiadów z osobami, które do końca życia muszą mierzyć się z traumą swoich dziecięcych lat. Wyłania się z nich obraz wiecznego poczucia winy, że za mało zrobiłem/łam, pilnowałem/ałam, powiedziałem/ałam, obraz, niezaspokojonej potrzeby kochania, opieki. Ciężar tamtych dni w mniejszym bądź większym stopniu dźwigają już do końca swojego życia, często nieświadomi, że dawno minione zdarzenia mają wpływ na ich teraźniejszość. Opowieści zamieszczone w tej przejmującej pozycji pozwalają nam zrozumieć, że to, co większość uważa za „normalne” i „standardowe”, dla bohaterów „Domu (…) ” było czymś nieosiągalnym i mimo upływu wielu lat czują pustkę i żal, że nie mogli być po prostu dziećmi. Często uświadamiają to sobie dopiero na terapii DDA. Dzięki niej mogą spojrzeć na swoje przeżycia z innej perspektywy, ukochać w sobie to wewnętrzne, zagubione dziecko.
„(…) Rok wcześniej udało mi się ją przywieźć na Boże Narodzenie do Krakowa. Spędziłyśmy razem cały tydzień. (…) I nastawiłam się, że kolejne święta też tak zrobimy, więc tym bardziej było to dla mnie trudne … Brzydziłam się sobą. Na terapii bardzo długo przerabiałam to, że to nie ja zabiłam swoją matkę.
Dlaczego w ogóle to ci przyszło do głowy?
(…) Podjęłam decyzję, że OK, ona jest dorosła, niech decyduje o sobie, dlaczego mam się nią całe życie opiekować. Chciałam się wyrwać z tego, spróbować żyć własnym życiem, dla siebie, no a ta decyzja przyniosła mi jej śmierć … Uważałam więc, że to była zła decyzja. Podła (…).” Książka dostępna w zbiorach Książnicy Karkonoskiej. (AS)